Na wstępie nie jestem uprzedzony do Zaca Efrona. Podobał mi się film "Me and Orson Welles", a "17 again" to była całkiem znośna komedia. Ale "Charlie St. Cloud" to niestety porażka. Przede wszystkim cała historia jest moim zdaniem nieciekawa (nie czytałem książki ale przypuszczam, że jest słaba). Ten film jest po prostu esencją sztuczności, lukier wylewa się z ekranu, Zac Efron praktycznie tutaj nie gra, a przecież coś tam potrafi. Kim Basinger i Ray Liotta pojawili się na chwilkę. Amanda Crew bez komentarza. Momenty, które miały być wzruszające wywoływały tylko uśmieszek zażenowania. Muzyka dobra nie pamiętam, więc się nie wypowiadam. W porównaniu do np. "Twój na zawsze" z Pattinsonem (drugi "kultowy" aktor) ten film jest tragiczny! "Twój na zawsze" był poruszający, dobrze zagrany, dotykał wielu tematów, miał zaskakujące zakończenie, historia była przekonująca. W "Charlie St. Cloud" wszystko jest odwrotnie. Jak się komuś chce może mi podać argumenty świadczące o tym, że ten film ma jakąkolwiek wartość tylko bez obrażania, każdy może mieć swoje zdanie. Dla mnie to jeden z najgorszych obrazów ostatnich lat, ale rozumiem że może się komuś spodobać i właśnie jestem ciekawy dlaczego.