we don't have to share everything just because we live together, you prick!
zaczyna się tradycyjnie zgoła, od klasycznego: tyle o sobie wiemy na ile nas wistość rzeczy widzialnych i niewidzialnych stestowała podrzucając na fajrancie w piekarence facetkę z rozciętym gardłem, której się ulewa pięknie, po czym robi się coraz śmielej, odważniej i weselej, a napięcie rośnie.. wytrącenie, alienacja, napalm realności realnego tak z wieczora jak i z rańca, słowotoki i smoltoki, a to dopiero początki..
zwane okresowe uchylanie zaworu redukującego przykre konieczności świadomości; wystawienie ludzkiego mikroba na gwałtowną falę ryczącego tao bez instrukcji obsługi gałki regulacji, et voila: lidexol! napisz to rosyjską cyrylicą. koszta sztucznej regulacji: ludzki odpad genetyczny i bardzo ładne rzygi, a to dopiero początki..
by the way - umazana krwią koszulka w której bohaterka wraca na chatę po rzeczonym kawiarnianym wydarzeniu powinna zostać wetkana w ramy, oszklona i powieszona w galerii jako prawdziwe dzieło sztuki - nie maluje się farbami, jeno wnętrznościami; szczecinę pędzla tworzą ludzkie flaki - że też na to nie wpadli?
reasumując: koniecznie! dla dziwactw, dla rzygów, dla beki ze sztuki współczesnej. dla krótkich mgnień piękna, w których się wygrywa absolutną nieprzystawalność tak zwanego dzieła sztuki do realności realnego, realności - za poetą - większej niż jesteś w stanie skonfrontować. i dla trafnej diagnozy świata przedstawionego w stanie zmysłów pomięszania, daleko od zniebieszczenia.
norweskie Serce Miłości bije bardziej niż polskie ruskim lekiem na receptę, myślą, mową, uczynkiem i odniedodbaniem groteski w jego zastawce wieńcowej..