która aż wylewa się z ekranu. Może w ciągu całego filmu kamera poruszyła się dwa razy o ile dobrze pamiętam. Trzeba mieć bardzo mocne nerwy, aby sprostać tym długim, statecznym scenom, dziwnym rozmowom i zachowaniom bohaterów. Kilkadziesiąt sekund możemy oglądać wirujące wentylatory sufitowe, które co chwilę zmieniają sobie kolory. I tak się można wpatrywać jak sroka w gnat i co z tego? Tak samo te "latarnie" przy łóżkach chorych leżących w szpitalu. Jest podobna scena do tej z wentylatorami, tylko że patrzymy na te latarnie, które różnymi kolorami mienią się na ekranie i tyle. Koszmarnie nudny, niezrozumiały, monotonny, bez żadnego tempa, flaki z olejem rozwleczone do potęgi n-tej.
Wentylatory nie świeciły, świeciły takie fikuśnie wygięte rury (ze dwa metry wysokości). Z kolorami w jednej scenie było tak: turkusowy, potem taki, który lud nazywa pedalskim różowym, potem niebieski i potem znowu to samo. Ale w innej był zielony, czerwony, a potem biały. Były też chyba inne kombinacje, więc te rury może były programowalne albo kolory losowo się zmieniały. Specjaliści na pewno w tych sekwencjach odnajdą mnóstwo znaczeń i metafizyki. Może nawet jakieś antyrządowe aluzje.