"Columbus Circle" zapowiadał się świetnie, ale po jakiś 30stu minutach najwyraźniej zapał
opuścił scenarzystów. Fabuła na plus, ALE nadal nie wiemy praktycznie nic o naszej
głównej bohaterce. I jakim cudem kobieta która od tylu lat siedzi zamknięta w swoich
czterech ścianach, a na sama myśl o wyjściu na zewnątrz mdleje, nagle pod koniec filmu
uśmiechnięta pokazuje się na mieście?
A co z dochodzeniem panów policjantów? Albo co z tą parką?
Oglądanie tego filmu można porównać do takiej sytuacji : wizyta w restauracji, zamówienie
dania, popatrzenie się na niego bez możliwości posmakowania i wyjście z lokalu,
oczywiście z pustym żołądkiem.
Tutaj mniej znaczy autentycznie mniej, a szkoda bo mógły być z tego naprawdę dobry thriller.
Chyba nie zrozumiałeś filmu. A przynajmniej ja zrozumiałem wszystko. Ona siedziała zamknięta nie dlatego, że bała się wyjść, czy że była chora. Po prostu była córką bardzo bogatego faceta, który maltretował ją i jej matkę, więc się ukryła tak, żeby on jej nie znalazł. I tak się bała odnalezienia przez ojca, że przez 17 lat nie wychodziła z domu. Na końcu już się nie bała pokazywać, bo na jej miejsce "wskoczyła" ta blondyna, więc to ją teraz ewentualnie ojczulek będzie maltretował (po 17 latach ojciec raczej nie pozna, że to nie jego córka).
A co z parka ma być? On nie żyje, a ona pójdzie siedzieć za zamordowanie go.
Jedyne, co mi się wydaje dziwne, to że gliniarz ją tak puścił.
Dawno nie widziałem tak przewidywalnego filmu. Nie należę do osób, które podczas seansu analizują i starają się odgadnąć co i jak, ale tutaj kompletnie nic mnie nie zaskoczyło.