Film strasznie nudny,a do tego muzyka na spanie. Beznadziejna rola małej Auroli strasznie mnie irytowała,to dziecko wypowiedziało przez cały film zaledwie 1 słowo.
Nie o dziewczynce film jest. Ona tylko stała z boku, pomagała dziadkowi - choć w pewnym momencie wykazała się niesamowitą wiedzą szykując mu pudło do spania - doskonale sobie zdawała z czym ma do czynienia - on dopiero 5 minut później się przekonał, mając bliskie spotkanie ze światłem słonecznym... Ale nie o tym chciałem...
Film jest o utracie człowieczeństwa, początkowo nieświadomej - rześkość, powrót uczucia do żony na to nie wskazywały. Gdy zaczął zlizywać krew z podłogi, a potem zginął, zaczął z tym walczyć. Nie obchodziła go wieczność, nieśmiertelność - chciał znów być sobą.
Udało mu się. Myślę, że zamierzonym efektem było skupienie się na tej przemianie. Kluczowym momentem było powstrzymanie się od wypicia krwi wnuczki, a co za tym idzie ocalenie człowieczeństwa - nawet jeśli równało się to ze śmiercią.
Gdyby przemiana przebiegła szybciej, na pewno mielibyśmy więcej akcji. Sam pomysł niczego sobie, z realizacją jest o wiele gorzej. To jeden z tych nielicznych filmów którym sequel mógłby wiele pomóć. Jednak jak wiadomo, to się nie wydarzy....
Dla mnie Aurora to jeden z niewielu plusów tego filmu. Za to Jesus mnie nie przekonał.
Mam wrażenie, że del Toro z czasem zaczął zdawać sobie sprawę, że z tego nic nie będzie i rzeczywiście "coś" na początku było, ale później zaczęło "tego czegoś" brakować, a skończyło się na "niczym".