O Jimie Braddocku szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie słyszałem. Może też dlatego, że boks mnie nie interesuje ani trochę, a z nazwisk to kojarzę tylko rodzimego Gołotę i Tigera :P Dlatego też trochę nie wiedziałem czego się spodziewać po tym filmie, tym bardziej, że mimo zachwycenia widzów, krytycy nie pisali dobrych recenzji. I tym razem racja jest po tej drugiej stronie, gdyż "Człowiek ringu" to zwykła mainstreamowa amerykańska popelina o spełnieniu amerykańskiego snu. Nie piszę, że jest to film zły, przyjemnie się go ogląda, ale jest on niesamowicie przewidywalny. Bez trudu można się domyślić biegu wydarzeń, a takie sceny jak pożegnanie dzieci, modlitwy w kościele czy rozmowa z dziennikarzami są aż za bardzo typowe. Szczególnie irytuje główna postać. Wręcz nieskazitelna, bez żadnej wady - co to do cholery jest? Właściwie wszystkie postaci są przedstawione niesamowicie jednoznacznie i płytko. Dobra, ale czy są dobre strony? Oczywiście, że są. Z pewnością gra aktorska. Crowe na dobrym poziomie, ale nic wielkiego. Zdecydowanie lepszy był Paul Giamatti w roli Joe Goulda oraz Renee Zellweger. Mimo, że jej postać była prosta to jednak nadała jej dużo charakteru. Pod względem technicznym nic złego nie można napisać. Zdjęcia Totino są na wysokim poziomie, a montaż jest aż nazbyt dynamiczny. Podczas walk może się wręcz zakręcić w głowie, nie polecam tym, którym chce się wymiotować podczas np. grania w gry :P Autorem muzyki jest Thomas Newman, więc wiadomo czego się spodziewać. Cóż, "Cinderella Man" udowadnia, że Ron Howard chyba popisał się tylko przy "Pięknym umyśle" i "Apollo 13" (chyba, bo ich nie widziałem, aczkolwiek zachwyceni i widzowie, i krytycy się nie mogą mylić :P ), bo jego film z 2005 roku to typowa amerykanka, a przeciętny "Kod da Vinci" (6-/10) na pewno nie zawyży mu szacunku. "Za wszelką cenę" (8+/10) Eastwooda jest dużo lepszą i inteligentniejszą pozycją. 6/10