PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=305388}

Człowiek ze stali

Man of Steel
6,4 134 849
ocen
6,4 10 1 134849
5,0 28
ocen krytyków
Człowiek ze stali
powrót do forum filmu Człowiek ze stali

Odnośnie Man of Steel słyszeliśmy wiele opinii, większość ludzi odnosiło się do tego tytułu
negatywnie. Niestety mieli rację. Niemal nieograniczony budżet poszedł we większości na efekty
specjalne, a dopracowaniem scenariusza nikt się zbytnio nie zainteresował. Jakie jest moje
zdanie? Dla mnie ten film to guilty pleasure, widze ogrom jego błędów, ale jakoś nawet dobrze
się przy nim bawiłem chociaż wielu, w tym ja, może zadawać pytanie jak to możliwe.

Największym problemem jest fabuła. Przedstawienie zagłady Kryptonu jest niezwykle ciężkim
zadaniem. Bowiem trzeba to przedstawić w taki sposób, by wyjaśnić dlaczego ta planeta została
zniszczona i czemu rodzice Kal-Ela nie mogli uciec przed katastrofą razem z nim. Niestety Goyer
poległ na tym elemencie. Kryptonianie zaczęli pozyskiwać energię z jądra swego globu przez co
zaczęła grozić im zagłada. Liderzy ubrani niczym Kserkses z Trzystu oczywiście tego nie
zauważali. Dlatego też do akcji wkroczył Zod, który dokonał zamachu stanu. Mogło się wydawać,
że stanowił naturalnego sojusznika Jor-Ela, ale nie. Generał był zły i należało pokrzyżować mu
szyki. Dlatego też ojciec Supermana porwał Kodeks (materiał DNA wszystkich linii rodowych
Kryptonu w postaci małpiej czaszki, która jak się domyślam należała do praprzodka), bowiem na
tej planecie wszyscy są dziełem inżynierii genetycznej i Kal-El był pierwszym naturalnie
narodzonym dzieckiem od wieków. Nieco dziwne, ale nawet ciekawe. Potem Jor-El umieścił
wszystkie dane z tej relikwii w krwi swego syna i wysłał go w kapsule. Czemu nie mógł lecieć z
nim skoro były inne statki? Nie wiadomo. W każdym razie Zod chciał mu przeszkodzić, ale został
zatrzymany. Jor-El wprawdzie zginął, ale Superman był bezpieczny, a generała w końcu
dosięgnęła sprawiedliwość. Rada skazała go na wygnanie do Strefy Fantomowej i potem nie
robiła nic. Zbliżała się zagłada Kryptonu, a oni nie zrobili czegokolwiek, by jej zapobiec i
pomyśleć, że my narzekamy na swoich polityków.

Młodość Clarka widzimy w postaci niechronologicznych retrospekcji. Nawet spodobał mi się ten
zabieg, ale niestety za dużo nie wnosił. Było kilka scenek o tym jak Kent odkrywał swoje moce i
próbował nad nimi zapanować, ale w pamięć zapadła mi tylko jedna. Mianowicie ta, w którym
włączył mu się samoistnie rentgenowski wzrok w szkole i myślał, że wszyscy są kościotrupami.
Całkiem fajnie wyszło te zmaganie się z darem, który wtedy był przekleństwem. Jednak
spieprzono to płaskim do bólu dialogiem z matką. Jak myślicie, co dziecko widzące potwory
powie rodzicowi? Nie zgadliście, Clark stwierdził, że świat jest za mały, cokolwiek miałoby to
znaczyć. Martha natomiast powiedziała mu, by wyobraził sobie, że chce wydostać się z wyspy i ma
płynąć w kierunku jej głosu. Jak miało mu to pomóc? Nie wiem, w innych retrospekcjach o
podobnej tematyce widzimy jak Superman ratuje ludzi z tarapatów budząc wielką sensację czy też
hamuje się przed pokazaniem swej siły prześladującym go chuliganom. Naprawdę? Tylko Iron
Man miał normalne dzieciństwo? W każdym razie większość retrospekcji odnosiło się do
stosunków pomiędzy Clarkiem, a jego przybranym ojcem. Powiem, że było dziwnie. Jonathan
cierpiał na coś w rodzaju prokrastynacji w oryginalnym tego słowa znaczeniu, a nie w wersji
spaczonej przez Internet, gdzie uznaje się to za synonim lenistwa. Stary Kent, nie wiedzieć w
sumie czemu, po prostu bał się, że świat nie zaakceptuje jego syna przez co zakazywał mu
ujawniać się. Nieco przypominało mi to sprawę Denta w TDKR, ta sama sytuacja. Robiony na
wyrost strach przed ujawnieniem prawdy, która jednak wychodzi na jaw i co? No i nic.

Potem wątek Lois Lane. Niby dobrze, że zmienili ją w porównaniu do wersji z filmu z Reevem w
roli głównej, już nie jest głupiutką dziennikarką, która nie była w stanie dostrzec, że Kent i
Superman to ta sama osoba, chociaż obydwu znała osobiście. Tutaj poznanie prawdziwej
tożsamości naszego protagonisty poszło jej szybko, nawet zbyt szybko. W ogóle to poznaliśmy ją
jak szukała statku kosmicznego schowanego pod lodem razem z wojskowymi. Kto wpuścił tam
dziennikarkę? Nie mam zielonego pojęcia, w każdym razie poszła robić fotki lodowca i nagle
dostrzegła, że jeden piksel jej nie pasuje. Przybliżyła i okazało się, że to Clark. Poszła za nim i
trafiła do środka. Tam jakiś robot ją zaatakował. Czemu? Oczywiście, że nie wiadomo. Kent
zasklepił jej rany laserem i porzucił koło bazy i przeparkował statek. Wtedy odnalezieni go stało
się jego idee fixe, zaczęła odnajdować pogłoski o tajemniczym obrońcy, rozmawiając z ludźmi
była coraz bliżej aż w końcu zapukała do domu Kentów w Smallville. Porozmawiała z Kentem, ten
powiedział jej swoje racje i odpuściła. Ile to trwało od pierwszego spotkania do odkrycia jego
prawdziwej tożsamości? Góra kwadrans, strasznie szybko.

Potem rozmowa z hologramem Jor-Ela. Czemu Kryptonianin nie zgrał synowi świadomość Lary
Lor-Van? Nie wiem. W każdym razie ojciec Supermana był kompletnym przeciwieństwem jego
ojczyma. Kiedy Jonathan chciał ukrywać możliwości Clarka ten chciał, by jego syn wyszedł i
pokazał teraz i pokazał światu kim jest. Nawet w tym celu nawet sprezentował mu kostium z
peleryną, który jak się okazało był w tym statku przez cały czas. Po co on kolonistom sprzed stu
tysięcy lat? Kto to wie?

Potem Zod dotarł w okolice Ziemi i zażądał wydania Kal-Ela. Ktoś chlapnął, że Lane wie kim on
jest, więc zgarnęli ją wojskowi. Superman dotarł do bazy, w której ją przetrzymywali i poddał się
wojsku pod warunkiem, że z nią porozmawia. Czemu? Przecież wymienili ze dwa zdania,
dlaczego mu tak na niej zależy? Ale co to? Faora-Ul z ekipą przyleciała po Kal-Ela i... Lois. Zabrała
ich na główny statek, gdzie Zod miał chwilę na ekspozycję. Opowiedział o tym, że uciekł z Strefy
Fantomowej, zebrał to co zostało z Kryptonu, w tym statki i szukał syna Jor-Ela, który posiadał
Kodeks. Teraz rodzi się jedno pytanie. Skoro na tej planecie były statki to czemu nikt ich nie użył
kiedy ich glob zamienił się w tykającą bombę?

Potem z pomocą Lois i Jor-Ela Superman uciekł generałowi. Ten dowiedział się, że Kodeks
znajduje się w Clarku oraz, że ten nie musi być żywy, by go wydobyć. Dlatego też Zod kazał
włączyć kształtowniki światów, by uczynić Ziemię drugim Kryptonem. No i kolejne pytanie. Skoro
Kryptonianie dysponowali absolutnie wszystkim co trzeba i wystarczyło tylko wsiąść w statki i
uciec to czemu tego nie zrobili? Nie rozumiem kompletnie tego motywu. No i jeszcze jedna rzecz.
Czemu Zod chciał upodabniać Ziemię do swego globu? Warunki Kryptonu osłabiały ich i
odbierały im ich moce, natomiast nasza planeta czyniła ich półbogami. Tak, to nie kryptonit
osłabiał Supermana tylko warunki naturalne jego planety. Troszkę to śmieszne, bo co to
oznacza? Że jakbyśmy trafili na planetę o mniejszej grawitacji i innej mieszance gazów w
atmosferze to nagle zaczęlibyśmy strzelać laserami z oczów i rozwijać prędkość naddźwiękową w
locie? Fizjonomia tak nie działa. Zod mówił, że chce zmienić Ziemię, bo nie będzie cierpiał
dostosowując się do jej warunków jak Kal-El. Skąd wiedział o tym przez jakie męki Kent
przechodził? Nie wiem, zabawnym było to, że generał zaadaptował się do naszych warunków w
jakiś kwadrans, może nawet mniej.

Potem scena epickich walk. Wyobraźcie sobie krzyżówkę latającego Hulka z Neo, tak to
wyglądało. Momentami chyba nawet przebijało Mścicieli. Akcja naprawdę bardzo dobra, ale
niestety rozpoczęła się pod sam koniec filmu. Potem Superman ruszył zniszczyć flotę Zoda i tu
było dziwnie. Jor-El kazał mu wystrzelić swoją kapsułę w kierunku statku generała i to wszystko
rozwiąże. Zgadnijcie kto towarzyszył wojsku podczas tego procesu? Tak, Lois Lane! W każdym
razie statek został wystrzelony wytwarzając nad Metropolis... Czarną Dziurę, która wciągnęła
wszystko co należało do Zoda oszczędzając jakoś nasze dobra. Dobre z niej zjawisko
astrofizyczne. Generałowi oczywiście się to nie spodobało, więc rozpoczął się epicki pojedynek, w
wyniku którego Superman nie miał wyboru i musiał zabić swego oponenta. Jakby tego nie zrobił
to ten zabiłby turystów, którzy zamiast uciekać woleli stać i się gapić.

Potem to już końcówka. Superman pogadał z wojskowymi, no i zatrudnił się w Daily Planet.
Śmiesznie, że ludzie, którym uratował skórę kiedy ich biurowiec się zawalił, nie rozpoznali go.
Tylko nasza Loi zrobiła to. Nie wiem jak Reeve to robił, ale on potrafił sprawić, by Kent i
Superman różnili się na tyle, by widz zaakceptował to, że ludzie z jego otoczenia nie spostrzegali,
że to jedna i ta sama osoba.

Teraz podsumuję postacie z filmu. Cavill świetnie wpasował się w rolę Supermana, wyglądał tak
jak wyglądać powinien, no i zagrał przekonywująco. Oczywiście problem z ukrywaniem
tożsamości za okularami pozostał, ale to już nie jego wina. Ten motyw zawsze był absurdalny.
Zmiana fryzury i ubioru nie sprawi, że ktoś wygląda zupełnie inaczej. Młodzi aktorzy też sprawnie
sobie poradzili.

Amy Adams natomiast najzwyczajniej w świecie nie pasowała mi na Lois. Troszkę odbiegała
aparycją od utrwalonego przez popkulturę wyglądu tej dziennikarki. Goyer miał natomiast dobry
pomysł na tę postać, nie była już niedomyślną dziennikareczką w opałach tylko inteligentną
osobą, która naprawdę pomagała. Niestety jej postać była pokazana na szybko, odkrycie
prawdziwej tożsamości Supermana zajęło jej kilka minut czasu filmowego. Tutaj jest pewien
mankament, skoro jej zajęło to dwa tygodnie, jeśli dobrze pamiętam, to dla wojska i wywiadu to
była sprawa na jeden dzień. Jej miłość do Kal-Ela też była potraktowana na szybko, wzięła się
wręcz znikąd. Trzeci raz spotykają się w życiu i nagle trzymają się za ręce. Podsumowując pomysł
na postać dobry, ale spieprzony pośpiechem. I jeszcze jeden mankament wystąpił przy jej kreacji.
Jaki? Zwyczajnie przypominała mi fabularnie Bellę ze Zmierzchu. Dlaczego? Pamiętacie jak
wszyscy, zarówno ci dobrzy jak i ci źli coś od niej chcieli bez konkretnego powodu? Cullenowie i
ekipa Jacoba chcieli przyjąć ją do swej rodziny, dzieci w szkole zaprzyjaźnić się z nią. Natomiast
złe Wampiry, nie wiedzieć czemu, chcieli ją zabić. Tutaj jest tak samo. Wojskowi zabierają ją na
tajne misje, Superman chce z nią rozmawiać, a Zod zabiera ją na swój statek. Szkoda, że dobry
pomysł rozbił się o zły scenariusz. Kto dalej?

Może generał Zod? Tutaj Snyder chciał usilnie wykreować go na tego złego, ale powiedzenie, że
on jest niegodziwy to za mało. To musi być poparte czynami, bo inaczej możemy otrzymać efekt
zgoła inny. Tak też było w tym przypadku. Shannonowi nie udało się pokazać negatywnych cech
tej postaci, więc pokazanie, że jest tym złym ogranicza się do mówienia o tym. Patrząc na Zoda
można dość do wniosku, że to on ma rację. Rada nie robiła nic, a Jor-El chyba sam nie wiedział
czego. Tylko generał podejmował faktyczne kroki, by ocalić swój rodzaj. Jednak Superman go
powstrzymał wpisując się w klisze z m.in. Avatara i Pocahontas, czyli przybysz z daleka, który
zaprzyjaźnia się z tubylcami i ratuje ich przed najazdem swych pobratymców. Swoją drogą to mnie
troszkę śmieszyło, bo Kal-El zatrzymał kolonizację Ziemi przyjmując tożsamość narodu, który
wyrósł na ziemiach odebranych ich prawowitym właścicielom. Co śmieszne ten konflikt można
było załatwić polubownie oddając Zodowi Kodeks pod warunkiem, że zrobi drugi Krypton gdzieś
indziej niż na Ziemi.

Teraz kilka słów o Jonathanie, kompletnie nieudana postać. Normalnie aż było mi żal Costnera,
że musiał zagrać tak drętwą postać. Ojczym Kal-Ela miał wręcz schizę na punkcie talentów
swego przybranego syna. Obawiał się, że ludzie go odrzucą i będzie wytykany. Jak już mówiłem
podobna sytuacja jak z Dentem w The Dark Knight Rises. Tam nie wiedziałem jak odkrycie
prawdziwej natury prokuratora może złamać ducha miasta, tutaj nie wiem czemu świat miałby
odrzucić jednoosobową armię czyniącą dobro. Jakby to chociaż miało jakieś wyjaśnienie, ale nie.
Po prostu Jonathan stwierdził, że Kent musi się ukrywać i tyle. Co więcej pewnego razu swemu
synowi powiedział, że powinien dać swym przyjaciołom zginąć, bo lepsze to niż ujawnienie się.
Wszystko świetnie, ale to jest jawne zaprzeczenie założeń odnośnie tej postaci. Mało? Jonathan
de facto popełnił samobójstwo. Jechali ruchliwą ulicą i nagle zaskoczyło ich tornado, tak wiem,
niezmiernie losowe. Wszyscy oczywiście uciekli, ale okazało się, że jakiś pies został w
samochodzie dlatego też stary Kent postanowił pójść po niego. Kto ryzykuje śmierć na oczach
rodziny, by uratować czworonoga? W każdym razie Jonathan utknął i Clark chciał go uratować, ale
ten mu zabronił. Tak, oto Jonathan Snydera, wariat do końca wierny swej psychozie.

To teraz drugi ojciec, czyli Jor-El. Wybaczcie, ale na moje to on też nie był normalny. Ciągnął w
drugą stronę niż Jonathan. Kiedy stary Kent był pasywny, ten był nadaktywny. Chciał, by
Superman ujawnił się światu tu i teraz. Jednak jego psychoza nie przejawiała się tylko w
stosunku do syna. Moim zdaniem był egoistycznym perfekcjonistą, który uważał, że miał monopol
na definiowanie dobra, ot taka personifikacja Stanów Zjednoczonych. Niby chciał ratować
Krypton, ale odrzucił sojusz z jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Niby dlatego, że Zod był zły,
ale moim zdaniem bardziej zarysował się konflikt o ideologię. Generał był zwolennikiem inżynierii
genetycznej i podobno chciał eugeniki, Jor-El był naturalistą. Jednak ideologia może poczekać,
teraz najważniejszy jest ratunek Kryptonu. Niby obydwaj tego chcieli, ale w takim razie czemu
naukowiec ukradł Kodeks, pozbawiając tym samym swój rodzaj szansy na przetrwanie? Czemu
był niewrażliwy na smutek swej żony i osierocił własne dziecko? Dlaczego doprowadził do
zniszczenia floty Zoda uniemożliwiając po raz drugi odtworzenie ich rodzaju? Moich zdaniem nie
był w cale dobrą postacią tylko idealistą opętanym manią umożliwienia swemu synowi
decydowania o własnym losie. No i do tego dosyć drętwo go zagrano. Aj Crowe, po Robin
Hoodzie (jako ciekawostkę powiem, że Costner też grał tę postać) i Nędznikach to jest trzeci film,
w którym słabo wypadłeś.

Czy można coś powiedzieć o reszcie postaci? Obydwie matki Supermana są beznadziejne. Lara
była skrajnie wycofana i pozwalała, by mąż za nią decydował. Martha była lepsza, nawet starała
się być pomocna. Niestety napisano jej beznadziejne dialogi, jak ten o wyspie, przez co jej
mądrości pasują do sytuacji jak pięść do nosa. Perry White był skrajnie epizodyczną postacią,
która stanowiła dziennikarza czystego jak łza, co jest niezmiernie rzadkie w tym fachu. Faora-Ul w
wykonaniu Antje Traue wyszła nawet dobrze. Od siebie dodam, że ta aktorka moim zdaniem
lepiej pasowała do roli Lois Lane niż Amy Adams.

Tyle błędów, więc czemu czerpię z tego filmu przyjemność? Chyba dlatego, że lubię adaptacje
komiksów przez co patrzę na te filmy z przymrużeniem oka. Może też dlatego, że postać zagrana
przez Henry'ego była sympatyczna. Możliwe też, że akcja także swoje dała. W każdym razie Man of
Steel został sknocony i muszę to przyznać.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones