nie mogę sie oprzeć wrażeniu, że w Berlinie przyznano temu filmowi nagrodę nieco na wyrost. Przecież już w 1954 roku Otto Preminger ukazał światu rewelacyjną CZARNĄ CARMEN (10/10). W roku 1983 do Bizeta klasycznie i olśniewająco podszedł Carlos Saura. Hiszpańska CARMEN (10/10) to filmowa uczta. W tym samym roku F. Rosi zrealizował nie mniej intrygującą adaptację Bizeta - CARMEN (9/10) z Julią Migenes w roli głównej. Natomiast CZARNA CARMEN Marka Dornforda- May'a jest uwspółcześnioną adaptacją, której nie można odmówić odwagi i śmiałości -ale do Bizetowskich prób ten film wnosi nie za wiele nowego. Owszem umieszczenie akcji w slumsach Kapsztadu, czarna anty-obsada, nowoczesne wątki przemytnicze i niemal dokumentalna stylizacja są nieco intrygujące. Nie można też odmówić artystycznych zdolności czarnoskórym śpiewakom oraz nowości w postaci obecności w filmie języka pelmiennego. Tylko co z tego dla widzxa wynika? Nic. O ile film intryguje przez początkowe minuty - o tyle potem już tylko nuzy. Dokumantalna form,a odziera CARMEN nieco z jej blichtru a co za tym idzie przepychu i emocjonalnego czaru. Nie mozemy przeżywać intensywinie tego co przedstawiono nam w sposób nijaki lub całkiem obojętny. W filmie brak emocji, a styslistyka operowa mocno kontrastuje z tym co widzimy na ekranie. Oczysiście -ktoś powie, że film Dornforda- Mya to artystyczna prowokacja! Owszem -ale sprawdza się ona jedynie częsciowo i film nie jest w stanie utrzymać uwagi widza. Brak tu też jakiegoś większego przesłania, które powinno się wyłonić z nowej wizualnej formy. W rezulatcie CZARNA CARMEN AD 2005 to jedynie filmowa ciekawostka, która zwróci na siebie uwagę jedynie największych filmowych koneserów. Zobaczyć mozna -pytanie tylko: PO CO?