kto lubi filmy w stylu sierpniowe wieloryby czy ladies in lavender, powinien byc zadowolony rowniez i tym razem. choc dla mnie nieco za sentymentalnie. magia miejsca-ktore-wszystkich-zmien ia, zamiast zostac pokazaną w zasadzie zostaje wymowioną, czy moze jeszcze lepiej - wmówioną. a juz ta szara mysz, która nagle zaczyna lazic w rozpuszczonych wlosach i kwiecistych sukienkach i calowac kogo popadnie, a na drugi dzien od przyjazdu powtarzac że to miejsce ja zmienilo, no to juz nieco za duze naduzycia scenariusza. ten gwaltowny przeskok ze swiata londynu do wloch a w zasadzie ta nagla transormacja, ktora przynosi (i nie czepiam sie tego ze przynosi ale ze przynosi tak falszywie nagle!) oraz zakonczenie w stylu "i zyli dlugo i szczesliwie - bez wyjatkow" to najwieksze nieprawdopodobienstwa filmu, choc broni sie on genialnymi kreacjami aktorskimi joan plowright i mirandy richardson. dla kogos kto ceni niespieszne tempo, wyraziste kreacje i ladne zdjecia. choc moglo byc lepiej.
No, ja nie odczułam tego nieprawdopodobieństwa. Może dlatego, że odebrałam ten film jako ciepłą baśń, którą szczególnie można polecić parom z długoletnim stażem, stadłu, które nieco się sobą znudziło, poza tym wszystkim tym, którzy chca sobie poprawić humor, zwłaszcza wtedy, gdy za oknem słota. Pięknie sfotografowany, ciepły, uroczy.