Nie mogę powiedzieć, abym była filmem zachwycona, oszołomiona, ale... z drugiej strony "Czasami, czasami" ma w sobie coś takiego - dosadnego, prawdziwego, że trudno przejść obok niego zupełnie obojętnie. Może dlatego, że w taki naturalny sposób opowiada o życiu?
Przyjaciółka głównego bohatera zadaje mu pytanie: "co to właściwie będzie za film?" (uwaga, dopuszczalne błędy w tłumaczeniu, a raczej uleciałe z głowy fragmenty napisów) - jednakże, jak spojrzeć na "Czasami, czasami" z szerszego kontekstu - to odpowiedzi szukamy przez cały film. Co to właściwie będzie za film? Co to właściwie będzie za życie? Co ten chłopak dalej zrobi ze swoim życiem? W jakim pójdzie kierunku? Czy znajdzie pomysł na siebie? Przez kolejne minuty obrazu Leonga pojawiają się sugestie, przypuszczenia, możliwe rozwiązania - ale nic pewnego, wszystko "może...".
To tym bardziej przygnębiające, gdyż niekiedy możemy odnaleźć w tym obraz samych siebie. Sami właściwie nie wiemy, czego chcemy, dokąd dążymy - o czym będzie nasz film. Bo o czymś być musi.
PS. Pozdrawiam seansowiczów 14. Festiwalu Pięciu Smaków :)