Niby jest Lawrence (i to podwójnie:), niby jest jakaś intryga, ale wszystko to takie naciągane, że aż mina rzednie.
Masa nielogiczności, które chyba mają za zadanie zakryć dziurawy scenariusz.
1. Primabalerina Teatru Bolszoj i zarazem bratanica szefa rosyjskiego wywiadu zostaje TAJNĄ agentką
2. Pomijam warunki, w jakich żyje światowej (?) sławy artystka, ale po rehabilitacji nie ma opcji podjęcia normalnej pracy? (jest dorosła, już sprawna fizycznie i zakładam, że zna języki)
3. Zabija dwie publiczne osoby, jest jak by nie patrzeć główną podejrzaną, ale oczywiście tematu nie ma (czy nie lepiej dla historii by było, gdyby to był powód postawienia jej pod ścianą z decyzją o szkoleniu?)
4. 3-miesięczne, intensywne (fizycznie i psychicznie) szkolenie gdzie baletnica po kontuzji (cywil) z łatwością radzi sobie z zawodowymi, elitarnymi żołnierzami (wtf? mogli pokazać, że chociaż z początku wymięka przy nich fizycznie - choćby przez połamaną nogę)
Dalej jest już coraz większe zamotanie, przykryte ładnymi zdjęciami, akcją i krągłym ciałem J-Law (typowa budowa ciała baletnicy?). Finałowej bijatyki już nie komentuję, bo to w ogóle jakieś nieporozumienie.
Może i Rooney Mara fizycznie bardziej by pasowała do tej roli, ale tak dziurawej historii i tak by nie uratowała.
No i Ci amerykanie silący się na rosyjski akcent - Bogowie! Dlaczego?!
Generalnie lekki pseudoszpiegowski, akurat na 2h z wyłączonym myśleniem i standardowym plot twistem w cienkim jak barszcz finale.