Tym filmem Lumet tylko utwierdził mnie, że jest jednym z najlepszych reżyserów USA. Nikt tak nie oddał klaustrofobicznej paranoi wojny atomowej jak poprzez dramatyczne rozmowy prowadzone w ascetycznym pokoju prezydenta USA, przyciemnionej sali lotnictwa taktycznego czy ciasnym wnętrzu międzykontynentalnego odrzutowca. Bo właśnie o rozmowy tu chodzi. Te na najwyższym szczeblu decyzyjnym świata. Decydujące o jego dalszym kształcie lub zagładzie.
Trzeba być naprawdę utalentowanym reżyserem, żeby przedstawić wolno sunące i znikające na elektronicznej mapie punkty, które wzbudzą prawdziwe napięcie. Jesteśmy przecież świadkami bezprecedensowego rajdu uzbrojonych w głowicę atomowe odrzutowców, których celem jest przynieść zagładę Moskwie. Część punktów zniknie- piloci zginą od wrogich pocisków, braku paliwa czy zdrady. Proces ten, komentowany przez strategów, uzyska jednak namacalne ramy, spowoduje genialne zwroty akcji i sprawi, że zaczniemy się zastanawiać nad powagą sytuacji. Będziemy też żałować śmierci pilotów z powodu błahego błędu...
Błąd jest właśnie osią filmu. Temat później w kinie wałkowany, tutaj pokazuje, że to nie szaleni władcy mocarstw atomowych zniszczą świat, ale zwykłe zwarcie w głównym komputerze. Natomiast to w jaki sposób reżyser pozwala swoim bohaterom wpływać na kształt tej osi to już geniusz scenariusza i trzeba film zobaczyć samemu. Lumet po raz kolejny okazuje się znakomitym znawcą psychiki.
Przyznam, że rozwiązanie akcji zmiotło mnie podobnie jak eksplodująca bomba(y).
9/10. Przed oceną 10 ratuje ten film tylko fakt, iż Kubrick zdołał stworzyć w tym samym roku atomowy absolut Dr Strangelove'a.