Tylko nie do końca rozumiem przesłanie. Może ktoś ma jakieś przemyślenia na ten temat?
Oprócz tego, że film zapowiadał się nawet fajnie, a tak od połowy była już tylko równia pochyła?
Pewnie chodziło o to, że ludzie, w których się zakochujemy, się zmieniają i trzeba się trochę napracować, żeby się po pewnym czasie nie okazało, że jesteśmy z nimi z przyzwyczajenia i że wokół jest tylko rutyna i brudne skarpetki,
to jedna strona. druga może być taka, że gdy się zakochujemy - pod wpływem ekscytacji, euforii, hormonów i jakiejś tam innej "magii" - wielu rzeczy po prostu w partnerze/partnerce nie widzimy lub przymykamy na nie oko; z czasem okazuje się, że zakochaliśmy się w wyobrażeniu danej osoby, która nijak się ma do tej prawdziwej. zauważcie, że sobowtóry Ethana i Sophie były takimi niby ich lepszymi wersjami - ale lepszymi dla drugiej strony. Sophie chciała kogoś czułego, romantycznego, kogoś kto mówi o uczuciach, jest subtelny a jednocześnie odrobinę szalony (czego przykładem chyba miały być "włosy surfera" ;) ), zaś Ethanowi odpowiadał niekłócąca się, spokojna, nie-uparta za to bardziej uległa partnerka - i teoretycznie oboje dostali to pod postaciami sobowtórów.
Ja zrozumiałam przekaz w ten sposób, że nie do końca liczy się wygląd, zakochujemy się jednak w charakterze. Przecież wyglądali tak samo, a jednak dokonali wyboru, a nie na chybił trafił ;)