Opisywany tu film momentami naprawdę mocno pachnie optymistycznymi filmami Franka Capry, nakręconymi na pocieszenie ducha gdy ten nieco podupadł na skutek kryzysu itp.
Dziennikarz ma za zadanie napisać serię artykułów o antysemityzmie. Z powodu braku weny podejmuje się wejścia w skórę Żyda – tzn. rozpuszcza plotkę że niby ma korzenie nie koniecznie aryjskie... I czeka na efekty. Normalnie „Borat”, tylko że monotematyczny, 60 lat starszy i na serio.
W trakcie oglądania złapałem się na ciekawym wniosku – ze mną było by identycznie. Pani wredna polonistka zadaje pracę, ja bez pomysłu, próbuję coś wykombinować. Byle tylko uniknąć sucharów i utartej składni. Celowałbym pewnie w coś podobnego...
Film niestety, oprócz głównego wątku, ma jeden poboczny – miłosny. Wlecze się on nie miłosierni, dając takiego kopa nudy, jakiego nigdy bym się nie spodziewał po filmie trwającym niecałe 2 godziny. Ma to swoje powody w schematyczności – Peck nadal gra tą samą miną, kobita ma tę samą fryzurę co miliardy innych kobit, nieustannie się całują, a każdy pocałunek wygląda jak pojedynek kałamarnic. Do tego schematyczna muzyka, gesty... Błe.
Ale wnioski nt antysemityzmu trzymają się kupy. Nieźle.
5/10.
Film zbyt łagodny jak na dzisiejsze czasy. Wątek miłosny beznadziejny. Pomysł świetny tak samo jak Gregory Peck.
Capra nie był taki krytyczny wobec Ameryki.
Tego o pocałunku mogłeś nie pisać, teraz za każdym razem będę widział kałamarnice :))
"Film niestety, oprócz głównego wątku, ma jeden poboczny – miłosny." Powtórzmy "niestety"? ohh garet coraz głupsze teksty piszesz... w sumie chciałem to rozebrać na czynniki pierwsze, wytłuścić idiotyzm itd. ale potem stwierdziłem... ehh strata czasu i po prostu trzeba gościa unikać szerokim łukiem.