Jankesi biorą się za ekranizowanie dziejów kultury, o której pojęcia nie mają bladego, co ze stuprocentową pewnością musi zwiastować kichę. Podobnie jak w przypadku "Królów Słońca" o Ameryce przedkolumbijskiej hollywoodzkie ujęcie tematu oznacza przeniesienie przeżutej przez banalną popkulturę sztampy zachodniej kultury na grunt kompletnie innej rzeczywistości cywilizacyjnej. Dodatkwoe skonfudowanie budzi panegiryczna forma w jakiej utrzymany został film - rzecz wyjęta jak z radzieckich propagandówek, w której władca Mongołów został przedstawiony jako postać kryształowa, której nadrzędnym celem jest.. zjednoczenie ludzi, czyli pewnego rodzaju humanistyczna idea właściwa raczej wiekowi
XX aniżeli czasom średniowiecza. Reszty historycznych bzdur zawartych w filmie komentować nie będę, bo dużo ich, a lepiej może pozostawić je osobom lepiej zaznajomionym z okresem. W każdym razie do czynienia mamy z produkcją niestrawną przez hagiografię i oderwanie od mentalności czasów, w których rozgrywa się akcja, co gorsza słabo wyreżyserowaną i zagraną. To ostatnie dziwi o tyle, że obsada złożona została z aktorskich gwiazd tamych czasów, ale z drugiej strony.. Najważniejsze role trafiły do białych odtwórców, podczas gdy akcja rozgrywa się w całości na Dalekim Wschodzie. Niedbała charakteryzacja nnie poprawia tej głupoty. Zaś szczyty absurdu osiągnięte zostają, gdy gdy obserwujemy Jamesa Masona w roli Chińczyka, gdzie miks jego brytyjskiego akcentu, seplenienia mającego udawać chiński akcent i głupkowatego szczerzenia się mają oddawać stereotypową postać dalekowschodniego mędrca. Po całym tym widowisku nietrudno dojść do wniosku, że Sowieci zrobili by ten film o niebo lepiej, nawet jeśli fakty historyczne potraktowaliby równie luźno.
Co ty tak dręczysz tych Sowietów, ja podejrzewam, że oni by wzięli do obsady prawdziwych Mongołów, bo mieli ich pod ręką i nie wsiał nad nim miecz komercji wymuszający gwiazdorską obsadę.
Ostatnie zdanie nie było ironiczne, tylko miało dokładnie taki sam wydźwięk, jak Twój komentarz. W podobnym okresie powstał "Pierwszy nauczyciel" Konczałowskiego z obsadą złożoną z Kirgistańczyków bodajże, nie mówiąc już o tym, że wcześniej Eisenstein czy Pudovkin robili filmy historyczne z azjatyckimi aktorami, prezentujące się znacznie bardziej realistycznie od produkcji z USA gdzie charakteryzowano aktorów na modłę wschodnią.
Jako hollywoodzki western przygodowy - niezły. Jako historyczny fresk, to Monty Python lepiej by to zrobił.Dno