Między surową ohydą Różowych Flamingów a podmiejską anty-sielanką Poliestru. Ja się ubawiłem setnie - Waters nie oszczędza nikogo: policjanci są fetyszystami pasów do pończoch, agresywna lesbijka marzy od doprawieniu sobie "kuśki" (która wygląda jak strzęp mięsa) a niedorozwinięta królowa całego tego żebraczego królestwa-burdelu w którym dzieje się akcja filmu, marzy o zarażeniu poddanych wścieklizną. Jest niesmacznie, niepoprawnie i brutalnie, a reżyser skutecznie unika nudy. Jedyny minus, jak dla mnie, to brak wyraźnego bohatera pokroju Divine. 7/10.
Większość filmu w dziwny sposób przypominała mi późniejsze "Miasto Kobiet" Felliniego - wiem, porównanie dość ryzykowne, ale warto się nad tym zastanowić.