Dołączam się do grona entuzjastów tego filmu. Na uwagę zasługuje rewelacyjne aktorstwa Gyllenhaal'a. To naprawdę niezwykle utalentowany aktor, tak jak i jego siostra Maggie (polecam świetny serial z nią w roli głównej - Honorable Woman). Jeśli chodzi o film to wydaje mi się, że takie właśnie było zamierzenie reżyserskie. Czyli nieszablonowe, odświeżające i momentami szokujące studium przypadku - dojrzewanie osobowości. Bez ckliwych, łzawych i milion razy powielanych w filmach szablonów o zmianie bohatera po śmierci żony.
Ten film jest spójny. Wątki są sensowne, choć być może zbyt płyto potraktowane. Sens jednak pozostaje. Obserwujemy przemianę dotychczasowego życia typowego japiszona o pokerowej twarzy przy użyciu dosłownych środków destrukcji (jak np. młot). Główny bohater powoli się otwiera i dopuszcza do siebie emocje, wspomnienia i sentymenty. Cieszę się, że obejrzałam ten film, głównie dlatego, że nie ma w nim typowego love story, czy łzawych dialogów. Film, który wyróżnia się na tle innych. Czy nie takie właśnie powinno robić się kino?