Po pierwsze Django nie jest charyzmatyczną postacią, parę ripost to za mało, trudno uwierzyć że to taki bystrzacha za jakiego go mają. W tym filmie najważniejszy jest Waltz i DiCaprio, a nie jakiś tam Django.
Po drugie wszyscy biali budzą antypatię, wszyscy czarni sympatię (jedyny "zły" murzyn trzyma z białymi). To taki odwrócony rasizm, ale zrobione to bez wyczucia, często po prostu jest żenujące.
Po trzecie finałowe sceny rozwałki - zabrakło tutaj, obecnego przy Kill Billu, choreografa Yuen-woo Pinga i od razu widać, że bez niego lepiej w ogóle nie kręcić. Tak obficie tryskająca krew do strzelaniny nie pasuje, sama strzelanina sfilmowana kompletnie nijako.
Po czwarte muzyka - w ogóle nie zachwyca.
Na plus - wciąż przykuwająca uwagę reżyseria Tarantino. I to tyle.
"Po drugie wszyscy biali budzą antypatię, wszyscy czarni sympatię (jedyny "zły" murzyn trzyma z białymi). To taki odwrócony rasizm, ale zrobione to bez wyczucia, często po prostu jest żenujące."
No przecież sam zasugerowałeś, że największą sympatię budzi Schultz ;)
A że akcja dzieje się głównie wśród posiadaczy niewolników - nic dziwnego, że budzą atypatię, wprowadzanie kolejnego "dobrego białego" byłby tutaj totalnie sztuczne.
Schultz się nie liczy, bo trzyma z murzynami, to odwrotność "złego" murzyna który trzyma z białymi. Podział jest 50/50.
No dobra, ale w dalszym ciągu jest to kwestia tematyki. To trochę tak, jakbyś narzekał, że w filmie o obozie koncentracyjnym ("Życie jest piękne" na ten przykład) Niemcy są przedstawiani w negatywnym świetle, choć przecież wiadomo, że ogólnie to ludzie jak ludzie - jedni lepsi, drudzy gorsi... moim zdaniem zostało to przedstawione tak, jak z perspektywy człowieka formalnie będącego czyjąś własnością musiało wyglądać.