Oglądając go miałem skojarzenia z wcześniejszym filmem Cesarza Donzoko. Opowieść o ludziach którzy coś w żyiu stracili i to zawiodło ich na tak niemiłe miejsce jak to przedstawione w filmie. Każdy miał marzenia, każdy chciał polepszyć swoje życie, ale na końcu niektórzy zostali przygnieceni ciężarem swych marzeń. Film nie ma wymowy jednoznacznie smutnej, muzyka podkreśla raczej pozytywne strony tego miejsca, nie dołuje, ale pociesza. Żaden z bohaterów nie był jednoznacznie zły, byli oni po prostu nieodpowiedizialni, niedojrzali.
A ja miełem skojarzenia z... czeskim kinem. Serio. Ten nastrój, ten dystans, a raczej serdecznośc w portretowaniu bohaterów, i wreszcie sami bohaterowie - galeria oryginałów, ale, jak by to powiedzieć, życiowych. Jak u kochanych sąsiadów z południa. IMO jedno z największych dokonań Kurosawy. Wielka szkoda, że tak mało znany. Pzdr.