Chyba nie oglądałem polskiego filmu z gorszym dźwiękiem. Cały seans z pilotem w ręce: "muzyka" - głos w dół, rozmowy - głos w górę, a i tak połowy dialogów nie zrozumiałem, a krwawienia z uszu nie uniknąłem, gdy psychol dźwiękowiec atakował znienacka swoim szarpidructwem.
I bez tego film słaby. Milicjantka rodzi na wizji lokalnej w jakiejś zapadniętej wsi? To przecież normalne że jest tam, a nie od kilku miesięcy na zwolnieniu lekarskim.
Zresztą, nie ma sensu się rozwodzić, błąd na błędzie, bzdet na bzdecie. Trzeba się zmuszać, by wytrwać do końca.
A wysoka nota? No cóż. Jest takie przysłowie: Nie ma większego szczęścia dla głupiego, jak spotkać głupszego od siebie. ...Ten film daje nawet największej miernocie poczucie moralnej wyższości.