Ironizując Smarzowski powinien dać taki wstęp do filmu „Wołyń”… Dziś brzmiałby bardzo wymownie, zwłaszcza przy czymś takim jak napisy do wstępu filmu „Dovbush” o wdzięczności za polską pomoc... „Nasza walka wciąż trwa.” Tak wyglądają natomiast końcowe napisu tego filmu. Walka kogo z kim, skoro film opowiada o Hucułach jakoby gnębionych strasznie przez polską szlachtę? A co Ukraińcy mają wspólnego z Hucułami – ludem pochodzącym od mołdawskich i węgierskich pasterzy? Ludem, który był wierny II Rzeczpospolitej, w przeciwieństwie do zdradzieckich Ukraińców? To za co na początku autorzy „dziękują” Polakom i w imieniu kogo? Pod względem faktów historycznych Dovbush w niczym nie przypomina ani legendy słowackiego Janosika, ani angielskiego Robin Hooda. Raczej Wasilija Czapajewa z sowieckiego propagandowego z filmu „Czapajew” z 1934 roku. Tak samo Dovbush „to samorodny geniusz, charyzmatyczny, mądry i odważny”, nieśmiertelny prosty chłop, przyjaciel ludu, sprawiedliwy mściciel i rewolucjonista. Wrogów uciskanego ludu zabija masowo, jak trzeba to gołymi rękami… W dodatku prawdziwa postać, na której oparto legendę Dovbusha – czyli Aleksy Dobosz – to wyjątkowa szumowina. Zbój rabujący każdego kto miał majątek (w tym chłopów) zmuszając go do zdradzania ukrytych kosztowności wymyślnymi torturami. Zginął zabity przez huculskiego chłopa, a nie torturowany przez chciwych, głupich, tchórzliwych i okrutnych Polaków. Autorzy scenariusza musieli wymyślić postać szlachetnego brata, żeby zrobić na siłę legendę z postaci łotra Dobosza. Pod względem artystycznym nie jest najgorzej, bo jest klimat, niezłe akcje, trochę ciekawych scen i paru aktorów. Paru… Niestety poza panią Buzek. Nie chcę się nad nią „znęcać”, więc powiem tylko – bardzo słabo.
Skoro Ukraincy wg podrecznika do historii Ukrainy, wspolfinansowanego przez polskie ministerstwo oswiaty, walczyli przeciwko Krzyzakom pod Grunwaldem, skoro wg tego samego podrecznika Ukraina byla okupowana przez Niemcow w czasie 2 wojny swiatowej, to i Dobosz mogl byc Ukraincem, ba! nawet Adam i Ewa zapewne byli Ukraincami.
No, dokładnie. Z tą ich "epopeją" narodową jest niestety ten problem, że wielu polskich historyków woli jej sprzyjać na giedroyciowskiej zasadzie "buforu" jakim ma być Ukraina przeciw Rosji. W Polsce publikuje się mnóstwo ukraińskich książek "historycznych" uznając za autorytety ich "profesorów", którzy albo zdobywali tytuły w uczelniach radzieckich, albo po wojnie na kilkumiesięcznych "kursach" na Zachodzie, głównie w Monachium. Dlatego ukraiński taki prof. Bohdan Hud, uznawany w Polsce za autorytet, może snuć swoje "naukowe" teorie o "głodzie ziemi" i prześladowaniach Ukraińców w Polsce w Jaworznie całkowicie pomijając rzeź wołyńską. Związek Ukraińców w Polsce osiąga co tylko chce, tocząc swoje abstrakcje historyczne, natomiast my nie osiągamy nic an i względem prawdy historycznej, ani polityki.