Komedia, a właściwie pastisz kilku ówcześnie modnych gatunków filmowych, począwszy od francuskiej "nowej fali", poprzez kino egzystencjalne, aż po typowy hollywoodzki musical. Ogląda się to dzisiaj z rozrzewnieniem, widząc na ekranie całą plejadę ówczesnych popularnych francuskich aktorów (i nie tylko). A jednocześnie z odczuciem, że "Pigułki z pieprzem" (taki jest chyba polski tytuł) mocno już pachną naftaliną. Poszczególne sceny - obecnie śmieszą trochę na siłę. Z tym, że druga połowa filmu wydaje się lepsza. Wynika to pewnie, że w niej swoje epizody zagrały największe gwiazdy. Najlepsza jest M. Vitti, która sparodiowała samą siebie, a właściwie wizerunek swoich bohaterek z filmów Antonioniego. Nie najgorzej partneruje jej R. Vadim. Chyba dobrze się stało, że w scenie z Vitti był w roli aktora, a nie... reżysera. Drugim fajnym epizodem był "hydrauliczny" kuplet A. Kariny i C. Brasseur. Świetna była także scena zbiorowa - bitwy ulicznych gangów i... dziewcząt, wyraźnie nawiązująca do "West Side story".
Aha, na koniec trzeba wspomnieć także, o pewnie jednym z pierwszych w historii kina - toplesów. Wykonała go (apetycznie) R. Renoir, gwiazda paryskiego Crazy Horse i... "Czerwonej pustyni" Antonioniego.