Komercyjne kino klasy B dla niewymagających wielbicieli futurystycznych rozwałek. Film nakręcony w hangarze z mnóstwem neonów i fajerwerków. Nie dziwi mnie, że zrobił klapę.
Telewizyjny reżyser Pete Travis (mający na koncie dobry film "Vantage Point") nie sprostał zadaniu, a drugoligowa hollywoodzka obsada też mu nie pomogła. Wyłączam z niej Lenę Headey ("The Purge" 2013r., czy "300" 2006r.) która wykreowała fajny, kobiecy czarny charakter.
Co do uniwersum Sędziego Dredda proponuję to samo, co w przypadku jego komiksowego odpowiednika Punishera:
Nakręcić raz - "The Punisher" reż. M. Goldblatt 1989r. - OK, wyszło tak sobie.
Spróbować drugi raz - "The Punisher" reż. J. Hensleigh 2004r. - OK, mogło być lepiej. No to może za trzecim razem - "Punisher: War Zone" reż. L. Alexander - OK, to też nie jest to.
I tak do skutku, aż nakręci się udany początek uniwersum, który nie osłabi widzów, a reżyserom nie położy kariery.