kate winslet i leonardo di caprio spotkali się po tylu latach od titanica, by na nowo przedstawić uczucie miłości; oba filmy o niej traktowały, ale o ile pierwszy był o pięknym i nieskazitelnym uczuciu przez co dla mnie wprost bajkowym, nierealnym (pewnie to przez to, że była to początkowa, nieskażona życiem fascynacja) to ten drugi odsłania w pełni prawdę o tym co nazywamy tworzeniem rodziny, kochaniem kogoś, życie w prawdziwym i nie oszukujmy się - smutnym życiu; najsmutniejsze jest dla mnie to, że april jest głównie postrzegana jako osoba niezrównoważona, jeżeli nie wariatka, tymczasem i ona i john potrafili się przeciwstawić masie i postrezegać świat bez zakłamania, oboje wiedzieli że jedynym wyjściem jest ucieczka bez oglądania się za siebie; świetny film - minimalistyczny w formie a tak bogaty w emocje; dobił mnie tragizm franka, który naprawdę kochał swoją żonę, a który w zamian otrzymywał tylko coraz większy ciężar, april również jest postacią której należy współczuć i mimo że nie pochwalam jej zachowania to rozumiem - myślę, że nie chciała się już pozbyć dziecka, a zakończyć własne życie, którego takiego jakie otrzymywała od rodziny nie potrafiła znieść - czuła się uwięziona i ona kochała franka, w to nie wątpiłam nawet gdy przeczyła mu o tym w twarz
skoro go kochała, to dlaczego była nieszczęśliwa? mam na myśli - czy prawdziwa miłość nie powinna nadać sensu nawet tak zwykłemu życiu? Hmmm mi się wydaje że ona "kochała" wyimaginowany przez siebie obraz Franka- który miał się urzeczywistnić po wyjeździe do Paryża, a skoro to nie mogło nastąpić, a "żywy" Frank nie zmienił się(oczywiście), straciła wiarę w jego " niezwykłość" i tym samym - miłość do niego...