Zacznę do tego, że jak zwykle w opisie filmu na FB znajduje się jeden wielki spoiler, który zdradza zakończenie - kto nie czytał, niech nie czyta!
Podstawą do scenariusza "Drogi w świetle księżyca" były dwa opowiadania Ambrosego Bierce'a - klasyka noweli fantastycznej.
Orzechowski chyba do końca nie mógł się zdecydować, czy film ma być utrzymany w konwencji horroru czy melodramatu. Niby na pierwszy plan został wyprowadzony wątek miłosny pomiędzy młodym Julianem, a starszą od niego macochą. Watek ten jednak został ukazany w mało przekonujący sposób - od samego początku wmawia się widzowi, że była to wielka miłość, a jednak trudno w to uwierzyć bo wygląda to dość powierzchownie. W dodatku od początku do końca jest oczywiste, że będzie to miłość tragiczna, która przyniesie okropne w skutkach następstwa.
Julianowi, który przyjechał do rodzinnego domu od początku ukazuje się duch, matki, który nie może zaznać spokoju. Świat w którym żyją Julian, jego ojciec i macocha przeplata się permanentnie ze światem zmarłych.
Klimat filmu jest dość ponury, jednak jako film grozy wypada cienko, każdy, kto nastawia się na momenty mrożące krew w żyłach spotka się raczej z zawodem.
Niestety fabuła także rozczarowuje, gra aktorska wydaje się teatralna i wszystko mamy podane tutaj na tacy...