oglądając po pewnym czasie zaczął mnie nudzić. zero akcji i wniosków po obejrzeniu filmu. idą idą idą i nie wiadomo gdzie idą
"oglądając po pewnym czasie zaczął mnie nudzić"
skandalicznie niepoprawnie użyty imiesłów przysłówkowy współczesny - to dyskwalifikacja
"zero akcji i wniosków po obejrzeniu filmu"
i kto niby temu winien?
"idą idą idą i nie wiadomo gdzie idą"
piszesz, piszesz, piszesz i nie wiadomo po co
po to kolego żeby wyrazić opinie bo po to jest właśnie ten system komentarzy na tym portalu. dziekuję
Może to wynika z faktu, że jesteś jeszcze młodą osobą. Mnie jako dorosłemu facetowi obraz Johna Hillcoat'a uderza między uszy i to na tyle mocno, że nie mogłem pozbierać się przez parę godzin. Przez cały film stawiałem siebie w roli Viggo Mortensena i czułem całym sobą jaki dramat musi przeżywać ojciec prowadzący dziecko przez samo dno piekła. W tym filmie nie chodzi o akcję, muzykę, czy krajobrazy. Film stawia widzowi pytanie czy w tak beznadziejnej sytuacji będę jak matka (Charlize Theron), która porzuciła wszelką nadzieję zostawiając syna i męża czy stawię czoło gehennie jak to zrobił ojciec (Viggo Mortensen).
Czy potrafimy na tyle kochać by poprowadzić siebie na śmierć by ocalić drugą osobę.
Ojciec miłujący tak bardzo, że nie dojadał, nie pił wody, nosił i uciekał z synem na plecach był trochę jak płonąca świeca. Sam się powoli wypalając dawał światło i nadzieję w tak wypełnione ciemnością dni.
poza tym ciągle przewija się pytanie "kto jest dobrym człowiekiem?" i jak zachować człowieczeństwo w TAKICH czasach. Czy źli są tylko kanibale, czy każdy powinien martwić się o siebie... masa pytań.
Akcji nie było, bo nie miało być. Był za to ponury postapokaliptyczny klimat (robi wrażenie), no i dobrze wykorzystany wątek podróży.
Pytasz "idą idą idą i nie wiadomo gdzie idą". Wg mnie chodzi bardziej o to żeby "iść" niż "dotrzeć" (dopóki walczysz jesteś zwycięzcą) i podczas tej drogi poznajemy bohaterów, jak i oni samych siebie.
SPOJLER - jeśli chodzi o zakończenie, obawiałem się że przylecą skrzydlaci Marines i zabiorą ich z plaży do ciepłej bazy z fastfoodem i szerokopasmowym internetem... Dobrze że reżyser nie zepsuł w ten sposób całego filmu!
Bardzo przyzwoita pozycja, może zbyt ponura ale daje do myślenia. Ode mnie 7/10
zgadzam się, ten film właśnie różni się tym od pozostałych o apokalipsie, że na koncu nie ma happy endu, że to nie szczesliwy koniec.ode mnie 7/10
Chyba nie zupełnie się zgadzam. Celem ojca od początku filmu było ocalanie pierworodnego i tak też się stało. Możemy w tym wypadku mówić o szczęściu w nieszczęściu - 'happy end w not happy endzie'.
Mnie ten film zmusił do głębokiej refleksji. Co ja bym czuł tracąc nagle wszystko, łącznie z rodziną? Czy jestem gotowy na taką ewentualność? Czemu tak bardzo chce wierzyć, że nie jesteśmy o krok od tego typu katastrofy? Dlaczego każdy z nas czuje się bezpiecznie siedząc przed ekranami swoich komputerów, czy idąc do pracy? Co mnie pcha w, tego typu, sposób myślenia? Czy warto coś zrobić żeby się przygotować na podobną ewentualność, chociażby stanem ducha i ciała? ... Wnioski do jakich doszedłem pozostawię dla siebie, bo wątpię żeby przypadły komukolwiek do gustu, po za tym myślę że wszyscy powinniśmy znaleźć swoja odpowiedz na każde z tych pytań... do czego serdecznie zapraszam.