Bo sam pomysł - podwójny, i w dodatku zbuntowany, szpieg, ścigający sam siebie - mógłby stanowić podstawę dla filmu świetnego. Z tym, że trzeba jeszcze tę intrygę poprowadzić, a to okazało się zdecydowanie ponad możliwości duetu Brandt - Haas. W efekcie z każdym kolejnym kadrem fabuła pogrąża się w coraz gęstszych oparach absurdu, a już sam turn-point jest popisem nieudolności i braku jakiegokolwiek sensownego pomysłu na zakończenie historii. Z tym, że jeśli ktoś myśli, że w tym momencie film osiągnął apogeum żenady, będzie zaskoczony, bo wisienką na torcie jest scena finalna. Powiem szczerze - nawet nie chce mi się z niej kpić :)
Żal mi Gere, którego dodatkowo przygniotły moralne rozterki, nakreślone przez drwali sztuki scenopisarskiej, ale cóż... 'widział gały, co brały'. W tym wypadku niewątpliwie bardziej skupione były na cyferkach na czeku, niż na scenariuszu. Jest już aż tak źle, Richard?