Rozumiem - film eksperymentalny. Rozumiem - ekologia. Rozumiem - film z przesłaniem. Tylko dlaczego, do jasnej Anielki, film eksperymentalny musi w ujęciu polskich reżyserów równać się bełkotliwym dialogom, nachalnej pseudosymbolice (np. scena podgryzania korzeni, Leon Niemczyk wyglądający mhrocznie jak Golarz Filip i mówiący, że czuje się jak Faust), sapaniu w mikrofon i grymasom na twarzy. Już jeden film z podobnymi pretensjami widziałem. Nazywał się "Na srebrnym globie" i też męczył psychikę.
No, nie da, nie da. Widz zwyczajny wychodzi, widz kultowy zostaje - ale chyba i on ledwo radę daje :/
"Drzewa", przyznaję, są filmem potwornym i męczącym, ale nie pozwolę w ten sytuacji zrównywać ich z arcydziełem jakim jest "Na srebrnym globie". "Glob" jest filmem absolutnie wybitnym, nietuzinkowym i wspaniałym.
Andrzej Żuławski byłby dzisiaj równie znany na świecie co Godard czy Polański, gdyby udało mu się go skończyć wtedy w latach 70.
To jakby zestawiać "The Room" z "Tramwajem zwanym porządaniem"... Tak się nie godzi...
Słowo "gdyby" jest tutaj kluczowe - nie skończył filmu w latach 70., z dokumentu "Ucieczka na Srebrny Glob" wynika, że cały czas przepisywał scenariusz/przemyślenia, że nawet aktorzy nie wiedzieli, o co mu chodzi. Nie, nie jest to film ani wybitny, ani wspaniały, acz fakt - poprzez ostatecznie nadana formę nietuzinkowy. Nie powstało dzieło wybitne, widz ma do czynienia ze strasznie zmarnowanym potencjałem. I nawet jeśli druga część filmu nabiera nieco tempa i klarowności, to dotrwać do niej udaje się nielicznym. A to nie świadczy o wybitności, tylko o bełkocie.