PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10021659}

Duchy w Wenecji

A Haunting in Venice
6,3 26 453
oceny
6,3 10 1 26453
6,0 24
oceny krytyków
Duchy w Wenecji
powrót do forum filmu Duchy w Wenecji

Swoboda względem materiału źródłowego jest chyba największym atutem ekranizacji - w przeciwieństwie do I części trylogii ("Orient Express"), która nie miała zupełnie nic do powiedzenia, czy drugiej, która próbowała szokować widza zupełnie niepotrzebnymi (i niekanonicznymi) backstories, ta faktycznie jakoś się broni - przede wszystkim pod względem wizualnym - widać, że jest to pełnoprawny film, z bardzo ciekawą pracą kamery, pomysłowymi kadrami (zwłaszcza tymi, który "nie trzymają pionu" - czy to eksponując naturalne skosy czy w ogóle bawiąc się tym co jest górą, a co dołem). Niewątpliwie trudno mi sobie wyobrazić budowanie atmosfery w ten sposób w produkcji typowo telewizyjnej, jaką był słynny "serial" z Suchetem. Dodam może że twórcy dość świadomie i celowo próbują więc nawiązać do konwencji horroru, w tym rzucając dwa albo trzy jumpscare'y - co nie każdemu musi się podobać, ale mi, mimo mojej niechęci do tego typu zabiegów nie zepsuło seansu.
Co jeszcze rzec? W sumie akurat ten odcinek z Suchetem był jednym z mniej przypadłych mi do gustu (zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. późne, czyli poważne odcinki) -
[uwaga SPOILER]
- motyw głównego złego jako romantyka-neopoganina był ciekawy, acz nierozwinięty, natomiast inne wątki, w tym dość otwarty wątek lesbijski, dużo słabsze. Tutaj, co ciekawe, w przeciwieństwie do (branaghowskiej) "Śmierci na Nilu" nie było nic takiego. Ba! - w zasadzie nie było "etnicznych" (BIPOCowych) postaci, może z wyjątkiem (przyrodniego) rodzeństwa węgierskich Cyganów, którzy zresztą nie wyglądali zupełnie jak rodzeństwo (on istotnie przypominał Hindusa, ale ona wyglądała jak typowa blado-ruda Irlandka - nie było to w żaden sposób wyjaśnione).
[koniec spoilerów].
Można więc rzec, że twórcy postanowili wreszcie odpuścić grę w woke-pointy, chyba z korzyścią dla filmu.
O samej właściwej fabule nie bardzo mam coś ciekawego do dodania - ot zagadka jak zagadka - może tyle, że całkiem przyjemne okazało się rozwiązanie (inne niż w starej wersji i zapewne książce, acz tutaj po prostu nie ma właściwie wcale odpowiednika sprawcy z tamtej części), ale nie będę go zdradzał - być może zresztą było nieco zbyt oczywiste?
Ciekawsze są jednak kwestie poboczne. Przede wszystkim - film bardzo stara się żebyśmy zapomnieli o końcówce "Śmierci na Nilu" (i właściwie o całym kontinuum tamtego filmu) - przypomnijmy, że w niej (to raczej nie jest spoiler odnoszący się do istotnych części fabuły, ale jak nie chcecie to pomińcie resztę tego akapitu) Poirot:
- zostaje miłośnikiem czarnego Jazzu,
- zdaje się nawiązać relację z wykonawczynią tejże muzyki,
- goli wąsy, odsłaniając bliznę z I WŚ (co zostało wcześniej wyjaśnione w "Śmierci" jako w ogóle przyczyna zapuszczenia wąsów).
Tutaj Poirot od początku ma swoje stare wąsy. Nie dowiadujemy się w ogóle, jak spędził wojnę (rzecz dzieje się w 1947 r.), nie ma właściwie żadnych retrospekcji czy backstories takich jak te ze "Śmierci", innych niż odnoszące się ściśle do głównej zagadki kryminalnej - jedynie w jednej rozmowie wspomniane są okoliczności poznania Poirota i Pani Oliver (o tym niżej). No i niestety wspomniana jest raz Katherine, czyli wymyślony nie wiadomo po co w universum Brannaugha "love interest" dla Poirota (jakby nie mogli użyć hrabiny Rosakoff albo Virginii Mesnard z "Pudełka czekoladek"), acz tą wprowadzono już w "Expressie", więc również nie jest to odniesienie do "Śmierci na Nilu" - czyżby wiec tamten film stał się niekanoniczny?
Co jednak wiemy o Poirotcie - że jest na "emeryturze" w Wenecji, nie przyjmuje zleceń, zajmuje się za to swoim ogródkiem (aluzja do "Zabójstwa Rogera Ackroyda"?). Cóż, z jednej strony prosi się o więcej wyjaśnień, ale z drugiej, jak miałyby być takie jak w "Śmierci", to może lepiej że ich nie ma.
Przejdźmy jednak do najważniejszej i najciekawszej kwestii - kwestia wiary Poirota. Wbrew wcześniejszym częściom, gdzie tematu tego nie było chyba wcale, tutaj jest on dość wyraźny. Otóż Poirot na pytanie spirytystki, mającej za chwile przeprowadzić seans wywoływania duchów (będący wszak momentem zawiązania akcji), czy wierzy w życie pozagrobowe, mówi, że nie, ale zaznacza, że gdyby było, to musiałby być też Twórca, czyli Bóg i byłby porządek i sprawiedliwość, wszystko na swoim miejscu (a Bóg nie robiłby wyjątków dla żadnych mediów od swoich zasada dotyczących zmarłych). Zaznacza jednak, że miał do czynienia ze złem na tyle, że (niestety) nie wierzy już w to, że sprawiedliwość (a więc i Bóg) istnieje. Z kolei w dalszej części filmu Poirot mówi, jeśli dobrze pamiętam, że zemsta (albo kara? osąd?) należy tylko do Boga.
Podsumowując więc - cóż, z jednej strony szacunek, że twórcy postanowili jednak odnieść się do tej, było nie było, istotnej cechy Poirota i to w sposób dość jednak przychylnie pokazujący samą istotę Wiary, z drugiej jednak szkoda, że postanowili trzymać się agnostycznej konkluzji. Zwłaszcza że (uwaga, drobny spoiler) na koniec filmu jest nam sugerowane, że Poirot się w jakiejś mierze przełamał, czy też wręcz "nawrócił" (bodajże padają słowa "you become a believer"). Widząc, że zostanie pokazane jeszcze coś istotnego, liczyłem, że, zważywszy zresztą na wenecki setting aż się o to prosiło - Poirot pójdzie do Kościoła, może spowiedzi? Zamiast tego mamy jedynie pokazane, że wraca do rozwiązywania spraw kryminalnych, a to bycie "believerem" nie wiadomo czy odnosi się do Boga, duchów, czy zjawisk paranormalnych...
Podsumowując - zdecydowanie najlepszy z tych trzech filmów i w sumie chyba lepszy od słabszych odcinków z Suchetem, acz oczywiście słabszy od najlepszych (acz w sumie tamtych nie było aż tak wiele - genialny był tylko suchetowski "Orient Express", dobre były, nie wiem, "Kot wśród gołębi", "Po pogrzebie" czy "Sad Cypress", ale było też wiele zupełnie nieudanych, jak "Spotkanie ze śmiercią" czy "Dwanaście prac" - mówię tylko o tych późniejszych, bo wczesne odcinki, robione w typowo serialowej konwencji, to zupełnie inna bajka).
A na koniec jeszcze jedno - nie przypadła mi do gustu Pani Oliwer. W serialu z Suchetem była to jedna z moich ulubionych postaci, łącząca ekscentryczność z wzbudzaniem sympatii. Tu z jednej niemal wcale nie jest ekscentryczna (vide jej słabość do jabłek pokazana na zasadzie "tell don't show"), z drugiej zaś jakoś odstręczająco niesympatyczna, być może poprzez skupienie się na sukcesie swoich książek i karierze - wprost zresztą jest tu powiedziane, że jej książki są wzorowane na postaci i przygodach Poirota, podczas gdy w starym serialu nie było to nijak zasugerowane, a raczej podobieństwa między Poirotem a tym jej Finem były takim autożartem literackim.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones