Jedno, co można z pierwszego wejrzenia powiedzieć o "Dyrygencie", to że nie jest to film wieloznaczny, złożony, trudny do interpretacji. Wszystko jest w nim oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka a wykładnia przesłania (ściślej - kilku przesłań) nie powinna sprawić trudności nawet licealiście. Dla jednych to "łopatologia", dla innych - szlachetna prostota. Ja zaliczam się raczej do tych drugich, niemniej doskonale rozumiem słabe oceny krytyki, "kręcenie nosem" wyrafinowanych koneserów kina, itp. Na obronę tego filmu przemawia zdecydowanie jedno: mówi on wprost - i prosto - o sprawach niezwykle ważnych i głębokich, które są jednak niedostępne lub nieważne dla tzw. realistów życiowych, pragmatyków, a mówiąc brzydko - prostaków (nie mylić z "prostymi ludźmi"!).
Pamiętam, jak jeden z moich kolegów powiedział: >> Mam wielki żal do Szekspira o "Romea i Julię" - oni swoją piękną miłością zasłużyli na życie długie i szczęśliwe, jak w bajkach! <<.