To jeden z nielicznych przykładów literatury czy filmu SF (prawdę mówiąc nie znam innych)
przedstawienia Obcych nie jako groźnych najeźdźców, a jako "niższa rasę" - pariasów
gnieżdżących się w slumsach.
Już samo to uważam za świetny, wręcz odkrywczy pomysł.
Konsekwencje przyjęcia takiej perspektywy są nadzwyczaj interesujące.
Dotychczas to Ziemianie byli traktowani przez Kosmitów jak... dzicy podbijani przez (ziemskich)
kolonizatorów, teraz stają się odpowiednikiem Indian, Aborygenów czy innych (cała Afryka, cała
Azja) spacyfikowanych i wyniszczonych, zamkniętych w rezerwatach, skazanych na wegetację
(bez próby zrozumienia) kultur i narodów.
Słabszych, rzecz jasna, ale jednak...
To daje do myślenia nie mniej, niż wizja "Wojny światów" Wellsa.
Może nawet więcej?
Podobała mi się paradokumentalna ekspozycja.
Potem było raz lepiej, raz gorzej, niemniej jednak całkiem profesjonalnie.
Powinienem w sumie uznać ten film za "lewacki", ale jakoś... am do niego sympatie.
Zderzenie kultur jest dla mnie bardzo ciekawym tematem.
PS
A jak traktuje nas tak zwana Europa?
Może o tyle lepiej, że usadza wybranych kacyków plemiennych na tytularnych stanowiskach, dając
im do rozdania (i - więcej - do zagrabienia) trochę perkalu i paciorków, plus zabawki w rodzaju
popsutego Pendolino?