Dziwadło science-fiction w klimatach spielbergowskich "Spotkań trzeciego stopnia". Przeciętna amerykańska familia przeprowadza się na pustynię, tylko po to, by odkryć, że nawiedzana jest ona przez przybyszy z kosmosu. Wyprodukowany przez Charlesa Banda (tak, to ten facet od Full Moon Features) film to typowy okaz niskobudżetowego kina klasy B.: frywolność gry aktorskiej ma tendencję do udzielania się widzowi, a rachityczne efekty specjalne (najbardziej godna odnotowania jest fruwająca, strzelająca laserem kamera video) zdają się zdejmować ciężar jakowyś z duszy. Fabuła kompletnie się nie klei, zachowania postaci są irracjonalne, ale w czerpaniu przyjemności z seansu bynajmniej to nie przeszkadza. Całość prezentuje się jak jakaś produkcja telewizyjna, jednak panujący tu klimat okazuje się być całkiem intrygujący, a plenery (pustynia Sonora) zapierają dech w piersiach.