Wczoraj obejrzałem po raz kolejny Dzień Szakala. I po raz kolejny denerwowało mnie to, jak została stworzona postać Wiktora w filmie. Według książki, to miał być ktoś na pograniczu człowieka i zwięrzęcia, ktoś wielki, lekko nieokrzesany i wyglądający tak, żeby każdy się go bał. W filmie jednak, był to po prostu wysoki, chudy, dziadkowaty mężczyzna, który niewiele mówił.
No w książce z opisów wynikało, że to facet o "pudzianowskich" gabarytach a nie jakiś chudy emeryt, poza tym nazywał się Kowalski a nie Wolenski i żeby go złapać policja użyła podstępu - w filmie trochę zmienili.
W filmie pojmanie Kowalskiego mówiąc delikatnie uproszczono. No cóż zgubiła go miłość do jedynej osoby którą kochał czyli córki. Swoją drogą parszywe żabojady.
Prawda, ogólnie to pewien fenomen Dnia Szakala. Nawet prywatnie szanując postać de Gaulle'a nabiera się więcej sympatii do jego przeciwników w trakcie lektury i filmu. Szakal fascynuje swoja odwaga i pomysłowością, a Kowalski budzi respekt za oddanie sprawie. Po drugiej zaś stronie mamy wielka machinę państwowa i odstręczających szpiegów. Ciekawe czy to byl zamiar Forsytha