Jeśli miałbym opisać wrażenia po obejrzeniu tego filmu, to tutuł tego postu chyba by je najlepiej oddał. Autorzy poruszają niebanalne, trudne i poważne tematy, lecz nie wystarcza to moim zdaniem na więcej niż dobry film. Przez 3/4 filmu w zasadzie niewiele się dzieje; czasami tylko fabuła urozmaicona jest elementem humorystycznym. Ulokowanie akcji w egzotycznych rejonach Ameryki Południowej na pewno jest dużym walorem.
Do tego w tle przyzwoita muzyka... Lecz niczego ponad to film widzowi nie dostarcza w pierwszej połowie swojgo trwania. Po pewnym czasie oglądanie zaczyna nudzić. Gdzieś w ostatnich 30 minutach uwidacznia się głębsza treść filmu, problemy, które autorzy poruszają. Z banalnego, sielankowego filmu drogi zaczyna powstawać kino traktujące o problemach społecznych, politycznych, o poszukiwaniu swojego celu w życiu...
o kształtowaniu pod wpływem doświadczeń swojej osobowości i wrażliwości...o wewnętrznej przemianie. Zaczyna się kino co najmniej o klasę lepsze od tego co do tej pory mogliśmy zobaczyć w "Dziennikach..."
W tym momencie również znajduje uzasadnienie dla zagospodarowania początkowego czasu trwania filmu w tak mało ambitny sposób...pokazanie "nieokreśloności" bohaterów, "nieokreśloności" celu ich życia, brak większych ambicji. Myśle, że odzwierciedla to też długą drogę jaką bohaterowie musieli przebyć, żeby odnaleść właściwą drogę życia. Z drugiej strony jednak, fabuła mogła być bardziej urozmaicona, co by zapobiegło nudzie. Ambitny film, ktróy może wprawić w chwilę refleksji i zastanowiania się nad światem i nad sobą samym jednak bez rewelacji...
W mojej ocenie 6/10