PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=565637}

Dziewczyna z tatuażem

The Girl with the Dragon Tattoo
7,7 325 154
oceny
7,7 10 1 325154
7,1 35
ocen krytyków
Dziewczyna z tatuażem
powrót do forum filmu Dziewczyna z tatuażem

Czesi ponoć zawsze nagrywają po czesku covery zagranicznych hitów, które podbiją listy przebojów na całym świecie i choć sensu to nie ma żadnego, a brzmieć musi okropnie, to jednak cieszy ich to, że słuchają czegoś we własnym języku. Mozna i tak. W Polsce raczej takich problemów nie mamy, choć czasem zdarzy się, że komuś do głowy przyjdzie nagrać polskojęzyczną wersję jakiegoś przeboju, tworząc nieznośną dla ucha kaszanę, ale to jednak - na szczęście - margines.

Amerykanie mają inny fetysz. Lubią mieć u siebie wszystko co jest znane, bez względu na to czy to replika wieży Eiffla w Las Vegas, czy Piramida w Memphis, czy hollywoodzka podróba zagranicznego filmu. Jakość często jest dyskusyjna, podobnie jak jakość butów Adidosa w stosunku do Adidasa, ale znów można się pochwalić: "to nasze!". Przypominają pod tym względem inny potężny naród, Chińczyków, którzy kupią sobie Fiata Pandę, rozbiorą na części, podpatrzą jak to wszystko jest zrobione, a potem puszczają maszyny w ruch, tłuką nieudolnie odwzorowane podzespoły i wypuszczają na rynek swoją wersję.

Tak, Amerykanie stali się ostatnio Chińczykami kinematografii. Przerabiają na swoją modłę każdy kinowy hit, który zyska popularność na świecie i nie dodając nic od siebie, jadą na marce uzyskanej gdzie indziej. Żeby jeszcze ich działalność polegała na wyszukiwaniu filmów z niewykorzystanym potencjałem czy chociaż produkcji niszowych. Ale nie, brać się trzeba za filmy kompletne, w których poprawić nic się nie da, ale ciągle można coś spieprzyć. Często nawet wykorzystuje się dokładnie tych samych reżyserów (Michael Haneke - "Funny Games US", Hideo Nakata - "Ring 2", George Sluizer - "The Vanishing"), tylko po to, by mieć niemal kalkę filmu w wersji anglojęzycznej (bo w końcu dla Amerykanina ujmą jest oglądanie filmu w obcym języku). Drugim takim miejscem na świecie jest Bollywood (skądinąd mekka rimejkowania), gdzie filmy powstają identyczne w różnych wersjach językowych języków urzędowych Indii.

Wzięli się w końcu za "Dziewczynę z Tatuażem". Choć książka zyskała popularność kilka lat wcześniej, to w Holly zwęszono zysk dopiero po sukcesie szwedzkiej ekranizacji. Sukces zresztą zasłużony, bo wersji z 2009 niczego nie brakuje. Począwszy od zdjęć, skończywszy na świetnie poprowadzonej fabule. Fabuła tu ma zresztą duże znaczenie. Mimo, że teoretycznie wersja szwedzka i amerykańska opierają się na tym samym pierwowzorze, to w wersji Opleva każdy element i każdy drobny detal jest doskonale wyeksponowany. Oryginał jest bardzo przejrzysty i czytelny, napięcie buduje się stopniowo i składnie, a każda scena ma sens i znaczenie. Do tego aktorzy żyją postaciami, bez względu na to, czy to Noomi Rapace w roli mrocznej Lisabeth, czy Nyquist jako Blomkvist, czy Peter Anderson jako oślizły Nils Bjurmann. Cały film, poza znakomitym przedstawieniem zdarzeń, uzupełniany jest również wiele wnoszącymi retrospekcjami z dzieciństwa małej Lisabeth, co paradoksalnie, dodaje jej tylko tajemniczości.

Niestety, tę perfekcyjną układankę próbowano odtworzyć w Hollywood. Powód jest oczywiście jeden, bo w końcu słupki w excelu same nie urosną. I zrobili. Większośc wątków powielono, zupełnie bezsensownie pozostawiając miejscem akcji Szwecję (gdzie rzecz jasna każdy z każdym rozmawia po angielsku, każdy dokument w kartotece i artykuł w gazecie też jest w tym języku). Tam gdzie już coś zmieniono (jak dotarcie Blomkvista do Salander czy wątek dorosłej Harriet) przerobiono to tylko na gorsze, a fabuła rozłazi się do tego stopnia, że gdybym nie widział wcześniej szwedzkiego filmu, potraktowałbym ją tylko jako kolejny średni kryminał. Intryga, czyli najmocniejszy punkt historii jest tu tak wymymłana i odarta z napięcia, że mogę tylko odetchnąć z ulgą, iż nie zepsułem sobie seansu oryginału wcześniejszym obejrzeniem filmu Finchera.

Fincher zresztą próbował osiągnąć atmosferę grozy prostymi środkami, co od razu spaliło na panewce. Ciemne zdjęcia wcale nie spotęgowały klimatu, a muzyka Reznora jest tak mdła i monotonna, że nawet nie zwraca się na nią uwagi. Do tego dobór aktorów, z którego broni się jedynie Craig. Rooney Mara nie jest ani w jednym promilu równie charyzmatyczna co Rapace, ani trochę ekspresyjna, a jedynie wygląda jak mara (senna) czyli koszmarnie. Wageningen nie przekonuje ani trochę, mimo charakterystycznej roli i do oślizgłości typa, jakiego ma grać jest mu bardzo daleko.

Fincher męczy bułę niesamowicie i choć jego bezbarwne filmidło trwa krócej niż Millenium Opleva w wersji rozszerzonej, to już po 40 minutach miałem go dość (podczas gdy pierwowzór obejrzałem cały z zapartym tchem). Wolę jednak traktować to jako nauczkę przed sięganiem po kolejne rimejki rodem z USA, rosnące z resztą jak grzyby po deszczu, nawet jeśli swoim nazwiskiem reklamuje je bądź co bądź ceniony reżyser.

ocenił(a) film na 5
gowniarz_wyniosly

Zgadzam się, że nie ma sensu robić po raz drugi tego samego filmu. Nie przesadzałbym jednak z tym wykorzystywaniem reżyserów, po pierwsze myślę, że za darmo tego nie robili, a po wtóre zdarza się, że reżyserzy traktują to jako szansę, by dotrzeć ze swoim przekazem do szerszej publiczności (lub też jako drugą szansę, aby w ogóle do niej dotrzeć) - przynajmniej tak Haneke uzasadniał swoje zaangażowanie w projekt "Funny Games US".

Wracając do tego filmu - nie czytałem książki i nie oglądałem wcześniejszej ekranizacji "Dziewczyny z tatuażem", natomiast wersja amerykańska podobała mi się - uważam ją za ponadprzeciętny kryminał. Nie zwróciłem uwagi na to "rozłażenie się fabuły", może to jest bardziej rażące w zestawieniu z ekranizacją szwedzką. Jednak o tej szwedzkiej wersji słyszałem zarówno wiele dobrego, jak i wiele złego, co więcej kilku moich znajomych, którym wersja szwedzka nie przypadła do gustu, film amerykański chwalą. Może więc jednak to nie są do końca takie same filmy, może i amerykański jest gorszy, ale jednak inny. Jeśli by tak było, to nie odmawiałbym Amerykanom prawa do robienia takiej ekranizacji - wiele książek jest ekranizowanych wielokrotnie i trudno się dziwić, że taki bestseller doczekał się w szybkim czasie dwóch ekranizacji. Oczywiście w obu przypadkach mamy przecież do czynienia z kinem komercyjnym, choćby dlatego nie warto chyba tracić czasu na drugą wersję tej samej historii. W moim przypadku byłaby to wersja szwedzka, której raczej nigdy nie obejrzę.

ocenił(a) film na 3
distantvoice

Mówiąc o "wykorzystywaniu" reżyserów nie miałem na myśli ich "wyzyskiwania" czy "użycia" za małe pieniądze, raczej zaproszenie do współpracy. Mimo wszystko jednak współpracy bezsensownej, bo film, który cieszył się uznaniem, w ciągu kilku lat nie postarzał się, by trzeba było robić nową wersję, trudno też by ta sama osoba miała inną wizję artystyczną jednego filmu. Haneke zresztą dał do zrozumienia, że "Funny Games US" to była z jego strony próba zagrania na nosie producentom, którzy ograniczają wolność artystyczną, dlatego ponoć (ponoć - bo tej wersji nie widziałem) nakręcił film kropka w kropkę taki sam.

Na szczęście najpierw widziałem film z 2009 i byłem zachwycony, że ciągle można jeszcze nakręcić tak świetnie skonstruowany thriller, z misternie budowaną intrygą i rozwiązywaniem zagadki po nitce do kłębka. Duża w tym zasługa oczywiście literackiego pierwowzoru, ale nadal trzeba to umieć dobrze sfilmować. Szwedom się udało, Amerykanom już niekoniecznie. Gdybym zobaczył wcześniej film amerykański, to pewnie machnąłbym ręką na wcześniejszą ekranizację. U Finchera niby wydarzenia te same (choć co nieco się pozmieniało - na gorsze), ale przechodzą tak mimochodem na ekranie, że trudno wyczuć jakiekolwiek napięcie. Szwedzi natomiast porozkładali akcenty idealnie.

Co do prawa do powielania kolejnych ekranizacji, to zabronić tego nie można, ale to zwykłe marnotrawstwo i w gruncie rzeczy bezsens. Film z 2009 nie jest ani tak kiepski, że sporo by w nim dało się poprawić (zresztą gdyby był kiepski, to Amerykanie nawet by się nim nie zainteresowali), ani nie zdołał się w ciągu tych dwóch lat postarzeć. To, że niektóre książki bywają ekranizowane co chwilę ("Anna Karenina" i "Dracula" tworzy się średnio co 10 lat) też do niczego dobrego nie prowadzi, bo żadna z wersji nie rzuca na kolana, zaskoczyć widza już nie jest w stanie. A żeby jakiś bestseller z ostatnich lat szybko został zekranizowany dwukrotnie to też jest zdarzenie rzadkie i z dotychczasowych filmów przychodzi mi do głowy tylko "Ring", którego jednak wersja amerykańska znowu powstała w oparciu o sukces japońskiej ekranizacji, a nie ksiązkowego pierwowzoru.

ocenił(a) film na 4
distantvoice

jak nie oglądałeś szwedzkiej wersji ani nawet nie czytałeś książki to po co się wypowiadasz?

ocenił(a) film na 5
mercx

Wypowiedziałem się (ponad 5 lat temu!), bo prawdopodobnie nie do końca zgadzałem się z pierwotnym postem dotyczącym jednak w dużej mierze filmu, który oglądałem, i chciałem uzasadnić tę swoją opinię. Moja wypowiedź nie dotyczyła zresztą tylko tego filmu, ale ogólnie zasadności tworzenia remake'ów. Mój interlokutor jest moim znajomym na Filmwebie i ocenił film niżej odsyłając do tego wątku. Jak widać powyżej, mój rozmówca odpowiedział wyczerpująco, więc najwidoczniej uznał, że warto ze mną dyskutować. To tyle tytułem wytłumaczenia. Natomiast ciekaw jestem, co Waćpan ma do powiedzenia na ten temat? Proszę też zapoznać się z definicją trollowania.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones