Wiem że np. Hair, Grease, Kabaret czy West side story to świetne filmy ale nie jestem w stanie dotrwac do końca. Tylko i wyłącznie dlatego, że na ekranie zamiast mówić, śpiewają. Sam nie wiem czemu ale tak jest. Tak samo mam z muzyka klasyczną- lubię bardzo przeróżne koncerty, wariacje, symfonie róznych kompozytorów a oper nie potrafię strawić więcej niż minuty... Nie będę więcej krzywdził musicali ocenami 2 bądź 3, tylko przy evicie- bo pierwsza mi się bidulka nawinęła przed oczy- zrobiłem, tak dla porządku, wyjątek. Pozdrawiam fanów musicali.
Cóż, skoro twierdzisz, że nic nie poradzisz, to tylko współczuć... Ale podziwiam, że jesteś tak bardzo świadom swojej przykrej przypadłości :) I pocieszę, że diagnoza to pierwszy krok na drodze do zdrowia!
ja tez kiedys mialam anty-musicalowa chorobe, ale juz mi przeszlo [na szczescie, bo czesc z nich to bardzo wartosciowe filmy] ;). ale do dzisiejszego dnia zostalo mi uczulenie na filmy science fiction. :P pozdrawiam :)
Ja też generalnie nie trawię musicali, ale to chyba tylko dotyczy tych starszych- roztańczeni bohaterowie stepujący z uśmiechem przyklejonym do ust sprawiają, że mnie mdli. Nie wiedzieć dlaczego lubię współczesne musicale: Moulin Rouge, Chicago, Upiór w operze a teraz Evita. Chociaż moze niezupełnie sam film. Przede wszystkim urzeka muzyka i aranżacje niektórych piosenek. Cały film zbyt się dłuży. Aktorstwo uważam za dobre, montaż ciekawy. Tylko po co przez 10 minut na koniec (jakby nie było jeszcze tych 5 na poczatku) pokazują nam Argentyńczyków opłakujących Evitę. Dwie minuty dobrze wybranego materiału by wystarczyły.
w prawie wszystkich nowszych filmach tak robia.. za wszelka cene dodaja jakies sentymentalne momenty, zaby tylko wzruszyc widza. mnie to osobiscie mdli, efekt dokladnie odwrotny od zamierzonego. :/