film swietny, ale wydaje mi sie ze to taki zlepek motywow z poprzednich filmow. motyw masek z
persony, niepolnosprawny z jesiennej sonaty, milczenie boga chyba we wszystkich, zatarta
granica miedzy zyciem a smiercia jak w szepty i krzyki. najciekawsi wydali mi sie zydzi i
autobiograficzny motyw ojca pastora.
Film musi być "zlepkiem motywów z poprzednich filmów", skoro jest podsumowaniem całej drogi Bergmana. Nie są to jednak proste cytaty i odniesienia, to zwieńczenie stanowi przecież także śmiałą REWIZJĘ wielu wcześniejszych przekonań. Przede wszystkim Bergman zwraca się tu znów w stronę Boga, jest to wprawdzie tylko okrutny Bóg zemsty (Ismael), ale wcześniejszymi filmami konsekwentnie oddalał się od wiary, aż z nią zerwał zupełnie. Tutaj zaś, jak zauważasz, winą za swą niewiarę obarcza surowego ojca-pastora (w filmie zaledwie ojczyma!), którego błędnie utożsamiał z Bogiem, a od którego w rzeczywistości "nigdy się nie uwolnił". Teraz chce wierzyć, chce ulec tej magii, "zanim nie uderzy piorun, i nie nastanie noc, bo świat bez magii jest nie do zniesienia". Tu również wskazuje wprost na swego duchowego ojca, ukochanego - Strindberga. Tu gloryfikuje rodzinę (niepojęte!). Tu wreszcie portretuje siebie jako bezwstydnego i nieodpowiedzialnego hedonistę...
Słusznie zauważasz, że znaczną rolę w duchowej przemianie Bergmana odgrywają Żydzi i kabała (jak nam podpowiada), ale jest też islam i ów Ismael - Bóg słuchający, jest matriarchat, Hamlet, teatr... I nawet jeśli religia to kolejny teatr, to tylko od ludzi zależy jaki użytek z niego robią, mogą zły, mogą dobry... Takie przesłanie zostawił Bergman tym filmem.
Od niego warto zaczynać poznawanie twórczości Bergmana, bo jest najbardziej widowiskowy, barwny i przystępny - mimo, że przeładowany i przez to nieco chaotyczny. Dlatego warto też na koniec, po obejrzeniu innych filmów, wrócić do niego, bo wtedy ten chaos zdumiewająco gładko ułoży się w porządek.