A jaki to naprawdę gatunek, to się okazuje na samym końcu. Ostatnia scena decyduje. A główne role grają świetni aktorzy: Nalberczak - zimny i męski niczym Bronson zmieszany z Belmondem i Montandem; Szykulska - nie tylko piękna, ale po prostu znakomicie grająca. I świat który uciekł od PRL-u - wąskie kadry, bo oszczędzali na budżecie, ale miłe złudzenie piękna tego świata - nawet dziś czuje się świeżość, a nie stęchliznę PRL, czającą się zaraz za kamerą lub krawędzią kadru.