i nawet tak, że nawet my, katolicy z naszą obroną świętości małżeństwa jesteśmy zachwyceni - bo wg hollywoodzkiego standardu zły mąż byłby zmielony jak śmieć, a zmiana męża na lepszy model to byłaby istota takiego filmu.
Owszem, ja od początku domyślałem się dalszego rozwoju wypadków, łącznie z tym, o jakim w liście pisze Frankie, że wiedział, ale i tak ten film zaskakuje pewnym niedopowiedzeniem... jak silnie ono działa, gdy reżyser tylko zarysowuje nową miłość...W ogóle bohaterowie są mniej przebojowi niż amerykańscy, bardziej moim zdaniem naturalni. Nawet wnętrza i choćby postacie na potańcówce nie noszą na sobie znamion wielkiej kasy, jaka idzie na ogól na hollywoodzkie produkcje, bywają szarzy, jakby aktorzy (prowincjonalni?)przyszli z miasteczek Szkocji ubrani we własne ubrania.