I to zarówno w czerni jak i w bieli jak i w ogóle w kolorze. Precyzyjnie ustawione kadry opowiadają fabularnie historię niespecjalnie porywającą i mało prawdopodobną ale to nie jest film o historii. Jak dla mnie nie jest. Historia zarówno w znaczeniu fabuła jak i w "dawne dzieje" służy tu jako tło i pretekst do powiedzenia kilku słów o komunikacji między ludźmi i o prawdzie w ogóle. Lubię jak sztuka mówi o prawdzie i lubię jak mówi, że jej w zasadzie nie ma. Albo, że jest niepotrzebna jak tutaj, albo że w skrajnych warunkach niemożebnie trudno jest się z własną prawdą przebić do innych ludzi. Ładnie i celnie w tym kontekście wybrzmiewa finałowa kwestia głównej bohaterki (ślicznie zagrana rola) z której ja osobiście wynoszę, że sztuka na linii dzieło odbiorca żadnej nieprawdy z kolei nie niesie. Naprawdę warto poświęcić dwie godziny. (Osoby, które podobnie jak ja mają niespecjalnie życzliwy stosunek do mentalności francuskiej uprzedzam, że główna postać męska w przeciwieństwie do głównej żeńskiej jest irytująca do bólu ;). )