"Gąsienica" to nie tyle kolejny film antywojenny, co przejmujący portret zwykłych ludzi muszących poradzić sobie z niezwykłymi czasami w jakich przyszło im żyć. Wojna staje się tutaj zaledwie pretekstem do tego by ukazać pełne dramatyzmu relacje żony i okaleczonego męża, którym kobieta musi się teraz zajmować. Na przemian ukryte i eksplodujące emocje tworzą codzienność małżeńskiego życia. Wakamatsu zrobił coś co zdarza się w kinie japońskim bardzo rzadko - dał władzę kobiecie. Mężczyzna będąc od niej całkowicie zależy musi się podporządkować. Warto zobaczyć ten obraz chociażby ze względu na opisane wyżej relacje.
Nie aż tak bardzo rzadko, od ręki wymienię kilka filmów japońskich, w których to kobieta dominuje.
A akurat w tym filmie nie zgodzę się co do roli bohaterki. Pomimo, że ma ona pozorną władzę absolutną nad mężem, prawie do końca pozostaje jego niewolnicą. A jeszcze bardziej jest niewolnicą swojej roli społecznej.
Film ciekawy, warto obejrzeć.
Ach, co to ma za znaczenie, kto tu dominuje. Nikt tu nie dominuje. Dominuje tu jakiś przerażający absurd, w imię którego ludzie sami prokurują sobie... nie wiem co - bo mam uczucie, że "piekło" to eufemizm.
I w ogóle. Jak się szczerzej przyjrzeć, wszystkie te nasze komentarze są tu, jak by to powiedzieć, nie na miejscu. Bo od całej tej sytuacji wieje taką potępieńczą grozą, że człowiek może na to tylko zamilknąć.
Wyrażenia: potępieńcza groza i przerażający absurd nie dość, że są niepoprawne, to jeszcze świadczą, że nie zrozumiałeś filmu. Najkrócej, chodzi o to - w sensie moralnym - że żołnierz-gwałciciel, ale także damski bokser i pyszałek zostaje "ukarany" kalectwem; żona opiekuje się nim, bo taka jest presja otoczenia i czasów, baa, uprawia z nim seks (swoją drogą mało to apetyczne), ale swoje wie. Kaleka jest bohaterem politycznym, ale z ludzkiego punktu widzenia jest nieszczęsnym człowiekiem i ciężarem.