Okrutnie się rozczarowałem. Fatal Frame aka Project Zero, to obok Silent Hilla najlepszy survival horror w jaki grałem i chyba najlepszy jaki w ogóle powstał, natomiast film jest niemożliwie nudny.
Fabuła polega na rozwiązaniu zagadki tajemniczych zniknięć i zgonów, w to wszystko jest wpleciona klątwa, czyli generalnie nic nowego. Szkopuł tkwi w tym, że historia jest poprowadzona w nieciekawo-usypiający sposób, a całość bardziej przypomina dramat, aniżeli horror. Napięcia nie uświadczyłem wcale, nie mówiąc już o jakimkolwiek strachu, tu nawet nie ma jump scenek!
Klimat pojawia się jedynie miejscami w pojedynczych scenach, na aktorstwo też nie można narzekać, no i muzyka, która w zasadzie robi całą robotę, ale to za mało, abym nazwał go znośnym filmem.