Nie wróżę filmowi wiele zysków z kinowych bramek.
Dwa razy wybrałem się na niego w jedyne w całym województwie miejsce, gdzie jest on wyświetlany. Dwa razy też nie zebrało się na tyle osób, żeby kinu opłaciło się jego puszczenie. Dwa dni temu było dwóch chętnych, dzisiaj byłem jedyny. Jeszcze tylko jutro kino oferuje w swym repertuarze projekcję tego filmu więc jeśli wtedy nie pofatygują się choć 3 osoby to film nie zostanie pokazany ani razu mimo, że ma w skali województwa ponad milion osób, które mogłyby teoretycznie chcieć go zobaczyć.
To jest smutne, że ludzie w większości chodzą na bezmyślne blockbustery tak, że codziennie przez 2 tygodnie co godzinę w multipleksie są prawie pełne sale, a filmy mniej kasowe puszczane w kinach studyjnych są ignorowane tak, że te kina świecą pustkami...
Zupełnie przypadkiem wpadłem na Twój post, też miałem kiedyś podobne zdarzenia, ale skończyły się dobrze i wspominam je z rozrzewnieniem. To tak zwane projekcje VIP, albo seans PRIV - siedzisz sam w sali z 2-3 osobami :) Czasami w ogóle ich nie widząc!
I co? Widziałeś w końcu ten film?
Tak, chodziłem do kina cztery dni i za ostatnim razem w ostatnim dniu projekcji przyszły jeszcze dwie osoby i można było zobaczyć. Wcześniej kasjer mówił, że chętnie mi wyświetli jeśli kupię jeszcze dwa bilety. Normalnie pewnie zaciągnąłbym narzeczoną i byłoby po sprawie ale wtedy o ile pamiętam trwała sesja i ona przez 3 tygodnie nie wychodziła z domu.
Co do filmu - patrząc na niego w kategorii pracy dyplomowej (bo nią był), a nie oczekując arcydzieła rodzimej kinematografii - oglądało się całkiem dobrze.
Dzięki za odpowiedź.
Mnie ten film tak średnio podszedł, bo już na starcie wiadomo było co, jak i dlaczego.
Nie jestem jakoś specjalnie zbyt bystry jak chodzi o dedukcję, ale tu aż biło po oczach!
Ja najlepiej wspominam "Liberator 2" jak siedziałem w olbrzymim kinie, takim na chyba grubo ponad 1000 miejsc z balkonem na koło ich połowę. Ja siedziałem na górze z dwoma gościami, a na dole były jeszcze 3 osoby. Siedziałem tak, że ich nie widziałem. To było coś.
Drugi raz to parę lat później "60 sekund" byłem z kumplem i doszły ze dwie osoby, bo nam nie chcieli puścić. Siedzieliśmy sami w środku sali takiej na 500 osób, bo tamci siedli za nami i znowu prywatny pokaz.
PDZR.
To nie jest film dla szerokiej publiki, raczej kino niszowe. Mnie się podobał, choć nie bardzo leżał mi tu W. Matuszak w głównej roli. Ale mniejsza o to. Wydaje mi się też, że to ciut za krótki film jak do kina. Chyba dodatkowe 20 minut fabuły by mu nie zaszkodziło.