Nawet aż za bardzo. Wszystkich, którzy myśleli podobnie jak ja, że to film o Bożym Narodzeniu itd., muszę zmartwić: ten film jest o wszystkich świętach. Urodziny Waszyngtona, Walentynki, Wielkanoc, 4 lipca, na Gwiazdce i Sylwestrze kończąc. Ogólnie akcja filmu obejmuje 3 lata, i chociaż tylko kilka scen rozgrywa się poza zimą, jestem zawiedziony.
To jednak mało istotne, bo i tak w tym właśnie filmie są najlepsze sceny świąteczne – dekoracja gospody, ubrana choinka, padający śnieg... Tylko raz zrealizowano to w kinie lepiej*. No i legendarna pieśń „White Christmas”, do której trzeba się jednak przekonać, bo się zestarzała.
Ogólnie święta w ogóle nie są ważne w tym filmie – to tylko tło do beznadziejnej historii miłosnej, która nie ma nic wspólnego z miłością (zaręczają się, chociaż widzą się trzeci raz w życiu, a pierwszy, kiedy jedno z nich wie, jak ma drugie na imię, i tym podobne). Naciągana, głupia, powodująca dyskomfort u oglądającego.
Jedno co ratuje ten film (poza przyzwoitym wykonaniem ogólnym) to sceny tańca – Freda Astaira stepującego w rytm petard, Freda Astaira stepującego po pijanemu, i paru innych.
4/10
*http://www.youtube.com/watch?v=PBxPjvRu-S8&feature=related
A moim zdaniem film jest świetny.Już takich musicali nie produkują.Ja daję 9/10.genialna rola Freda Astaira.