Cudownie niepoprawny politycznie, koncertowo zagrany przez Eastwooda (bo już nie przez resztę obsady), ale historia trochę papierowa i zmierzająca po holiłudzkim sznurku do oczywistego finału. Ale zobaczyć jak Brudny Harry jeszcze raz marszczy brwi - bezcenne. Mniej zdolny reżyser/aktor poległby kompletnie z tak cienkim scenariuszem, a magik Clint wychodzi obronną ręką. Szacun, panie Kowalsky.