"Gwiazdę szeryfa" można zdecydowanie polecić nie tylko miłośnikom gatunku.
O sile filmu decyduje bardzo dobry scenariusz i ciekawie nakreśleni bohaterowie: mamy tu szeryfa-idealistę, który chce zaprowadzić porządek drogą prawa, a z drugiej strony Morga Hickmana, samotnego, znużonego życiem łowcę nagród o zagadkowej przeszłości, który dobrze zna prawa, rządzące Dzikim Zachodem i wie, że nie wszystko da się załatwić w pokojowy sposób. Hickman staje się dla młodego, niedoświadczonego i niezaprawionego w bojach szeryfa mentorem, nauczycielem. W tle mamy tu również traktat o tolerancji rasowej: Morg i szeryf, uważając, że wszyscy powinni mieć równe prawa, stają w obronie uwięzionych Metysów, na których mieszkańcy miasteczka chcą dokonać samosądu (także wątek rodziny Mayfield).
Największą siłą filmu, przynajmniej dla mnie, jest niesamowity, niepowtarzalny, niespotykany już w dzisiejszym kinie klimat. Na słowa uznania zasługuje również wysokiej klasy aktorstwo, przede wszystkim weterana westernu Henry'ego Fondy, któremu dorównuje Anthony Perkins. W epizodzie pojawia się również kolejny kojarzący się z tym gatunkiem aktor, Lee Van Cleef.
Polecam wszystkim kinomanom, miłośnikom starego, klasycznego, czystego filmu. 9/10.