Obsadzenie w głównej roli Mela Gibsona to wielkie nieporoumienie. Zrobił z Hamleta błazna a nie filozofa, gra takimi samymi minami jak w Mad Maxie czy Zabójczej broni. Rozumiem że rezyser chciał zapewnic sobie sukces ale litości, są lepsi aktorzy w Hollywódzie.
pan Gibson zrobił z Hamleta nie błazna, a wariata. Jest subtelna różnica. Chodziło przecież o oszalały świat, facet błąkający się po korytarzach zamku z melancholią w oczach nie wygląda na zbyt sfiksowanego. Nie w ten sposób!
Moim zdaniem Gibson był fenomenalny. Ale to moje zdanie
Nie zgadzam się! Mel był właśnie takim Hamletem jakiego sobie wyobrażałam czytając go kilkanaście razy.... Czytelnik/widz do samego końca nie wie, czy Hamlet był szalony czy udawał szalonego. I tak to pokazał Gibson. Zresztą uważam, że cała obsada jest rwelacyjna - Helena jako Ofeli i Glen jako Gertruda to dla mnie mistrzostwo!
ja raczej się nie zgadzam. według mnie to była bardzo dobra adaptacja "Hamleta". a Mel Gibson poradził sobie według mnie po mistrzowsku. w końcu trzeba przyznać, że przedstawienie bohatera jakim był Hamlet- -totalnie rozdartego wewnętrznie, jednocześnie zagubionego, a z drugiej strony zdecydowanego do czynów, który w dodatku udawał szaleńca- jest bardzo trudne.
chcialabym zwrocic uwage na to, ze w wielu wypowiedziach hamleta wyczuwa sie nutke ironii, ktory robi sobie ze tak powiem 'jaja' z innych bohaterow, dlatego tym bardziej gibson zagral to bardzo dobrze. hamlet zalozyl maske szalenca, poniewaz jak wiadomo on tylko udawal zeby zwiesc klaudiusza i pozostalych od swoich zamiarow.
To co chwilami wyprawiał na scenie to nie gra wariata ale brak jakiejkolwiek gry. Wychodziła nieudolna
parodia; gdyby nie on w głównej roli to byłabym zachwycona, jednakże Gibsona nie da się przetrawić.
..chyba ci, którzy krytycznie odnoszą się do gry Gibsona w tym filmie nie oglądali go zbyt uważnie.. może rzeczywiście miejscami szalał, ale wg mnie spisał się bardzo dobrze - szkoda, że sporo ludzi widzi w nim tylko gliniarza z Lethal Weapon :|
Ja powiem Tobie tak, ze kiedy zaczelam ogladac ten film i zobaczylam M.Gibsona osadzonego w roli gl. bardzo sie rozczarowalam. Pomyslalam wtedy, ze film nie bedzie tak tragiczny, jak powinien, skoro gl. role gra w nim aktor, ktory najczesciej dostaje role w filmach akcji...To zupelnie cos innego.
Uparlam sie na jego ogladanie z powodu obsady innych, napisze- reszty aktorow.
Po obejrzeniu Hamleta z M.Gibsonem, wrazenia i nastawienie, co do tego filmu, zupelnie sie zmienily. Pan Gibson bardzo fajnie zagral tragiczna role msciwego ksiecia. Koncowa scena filmu, kiedy 'szalony' Hamlet upada na deski, przekonala mnie w zupelnosci do calej, po brzegi obsady tej ekranizacji.
Powracam niejednokrotnie do tego filmu.
W grze Gibsona jedno mi się nie spodobało - jego wariactwo przeważało nad innymi zachowaniami. Hamlet udawał szaleńca - Szekspir pisząc monolog Hamleta ubrał go w te wszystkie metafory, aby podsłuchujące go osoby doszły do wniosku, że jest wariatem. W rzeczywistości jednak to, co mówi, ma głęboki sens. Gra Gibsona tego sensu jak dla mnie nie oddała. Ale to tylko moje zdanie.
To prawda, Gibson zawsze gra nieograniczonego mezczyzne, pozbawionych jakichkolwiek zasad, wynikajacych z przeszlych doswiadczen. Moze dlatego nie potrafil sie ustosunkowac do ograniczenia tej roli - niby szalonego... Nie udawal takiego, on takim byl. Hamleta musze nadrobic, bo czytalam tylko krotkie streszczenie w jezyku angielskim, ale po smierci ojca, utraty jedynej bliskiej osoby, autorytetu, wzorca i toczacych sie spiskach za plecami ksiecia, mial prawo takim byc.
Dlatego moim zdaniem, odegrana w ten sposob rola przez pana Gibsona, jest w pewnym, a nawet wiekszym stopniu uzasadniona.
że niby jedna z jego ról życia jest dnem? Panie autorze tego postu, oglądnij pan jeszcze raz ten film
("Hollywódzie" zamiast "Hollywoodzie"... Tak ślicznego błędu dawno nie widziałam :D Ufam, że napisane tak celowo.)
Nie mogę powiedzieć, że pan Gibson zagrał źle - co nie zmienia faktu, że takie odtworzenie roli Hamleta nie przypadło mi do gustu. Czytając "Hamleta" wyobrażałam sobie księcia duńskiego jako osobę przepełnioną goryczą, pełną smutku i melancholii. W Gibsonowskim Hamlecie za dużo było wściekłości, której miejsce powinna zająć gorycz właśnie.
Scena rozmowy z matką. Dziesiąta Muzo, cóż on tam nie wyczynia! To prawie jak gwałt wygląda! Żeby to DuchOjciecNieboszczyk widział...Fatalna i męcząca scena.
Dla przeciwwagi, fragment z przedstawieniem - tu Gibson spisał się kapitalnie. Napatrzeć się nie mogłam. Nie licząc pocałunku z Ofelią.
To wykopanie krzesła spod Szanownych Czterech Liter Jednego z Idiotów (jak to się stało, że ci dwaj na uniwersytet się dostali?) jakoś mi nie pasowało - wyglądało fajnie, ale Hamlet traktował ich raczej z rozbawieniem pomieszanym z irytacją, do przemocy się nie uciekał (myślę też tu o fajce i przystawianiu jej do gardła. A to, że ich wydał na śmierć, to inna para kaloszy.)
Rozumiem taki sposób odgrywania Hamleta, ale nie zgadza się on z moją wizją. Poza pewnym irytującym "wypluwaniem" wyrazów przy monologach i rozmowy z matką nie mam pod względem kunsztu aktorskiego nie mam nic panu Gibsonowi do zarzucenia.
No, może trochę za długo umierał.
Pozdrowienia i niech kisiel morelowy będzie z Wami ^^
"Scena rozmowy z matką. Dziesiąta Muzo, cóż on tam nie wyczynia! To prawie jak gwałt wygląda! Żeby to DuchOjciecNieboszczyk widział...Fatalna i męcząca scena."
Tak właśnie miało być. Takie były intencje Zeffirelli'ego. Reżyser miał nosa i nadał scenie lekkiego erotycznego posmaku, czyniąc ją bardziej sugestywną. Close, bezbronna i przyparta do muru, a Gibson, wręcz odwrotnie - opresyjny, będący cały czas w natarciu. Znakomicie zagrana i wyreżyserowana scena. Odważna i wyrazista.
"No, może trochę za długo umierał"
Finał średnio wyszedł Zeffirelli'emu, niby jest obecne napięcie w pojedynku, ale scena śmierci, niemrawa. Najbardziej zapadł mi w pamięć Alan Bates, jego przestraszony wzrok i słowa: "Nie pij Gertrudo"! Kultowa scena, wyśmienite aktorstwo Batesa.
Gibson jako Hamlet, lepszy niż Branagh. Nieprawdopodobne, a jednak! Mel wykazał się większą samokontrolą. Gdy trzeba jest rozdarty, innym razem niepoczytalny, ale gra z wyczuciem. Tymczasem Kenneth w wyreżyserowanym przez siebie "Hamlecie", niemiłosiernie szarżuje, zmieniając Hamleta w totalnego błazna i płaczącą babę. Obydwaj przegrywają z Olivierem. Bo król może być tylko jeden. A poza tym, Ralph Fiennes wybitny jako Hamlet, jedyny aktor grający Hamleta uhonorowany teatralnym Oskarem (Nagroda Tony), ale to akurat działo się na Broadway'u, nie w filmie.
Marzy mi się Hamlet w wersji lesbijskiej. To znaczy Hamlet jako kobieta żyjąca gdzieś blisko królewskiego dworu, zmuszona do życia pod postacią mężczyzny, kochająca księżniczkę Ofelię. Niestety te eksperymenty z Szekspirem ograniczają się do zmiany epoki, reszta pozostaje taka sama i po którejś tam z kolei adaptacji, człowiek już ma dosyć, bo wciąż identyczna koncepcja.
Najlepsza rola Gibsona w karierze, bo rozterki duszy szczere i bolesne:
http://www.youtube.com/watch?v=jdp6dpiK8Ko&feature=related
Nie jestem aktorem, więc trudno oceniać mi technikę...
Powiem więc tylko, że mnie wydawał się autentyczny.
Owszem.
Zarówno w zabójczej broni, hamlecie i bravehearcie gra bardzo podobnie,
tym większe moje dla niego uznanie, że we wszystkich tych filmach wypada
autentycznie i naturalnie.
Jak dla mnie oczywiście.
Pozdrawiam
Mnie Gibson nie zachwycił swoją grą, wydaje mi się, że nie udźwignął ciężaru swojej postaci. Ciekawe, jak wyszedłby film, gdyby obsadzili w roli Hamleta innego aktora.
Najbardziej podobała mi się Helena Bonham Carter, bardzo lubię tę aktorkę. ;)
Uwielbiam Hamleta. Ale po raz pierwszy dopiero dziś obejrzałam jego filmową adaptację, wcześniej byłam tylko w teatrze. Hamleta wyobrażałam sobie zupełnie inaczej wizualnie i początkowo Gibson w ogóle mi tam nie pasował. Jednak wraz z rozwojem filmu, zaczęłam się stopniowo oswajać z jego kreacją, aż w końcu uświadomiłam sobie, że jego gra jest tak przekonywująca, że nie sposób ocenić ją negatywnie. Choć, naturalnie, mam kilka zastrzeżeń. Jak już ktoś zauważył - Gibson grał wariata i do końca nie było wiadomo czy jest szalony. Ja właśnie w ten sposób zrozumiałam ten dramat - Hamlet nie był dla mnie postacią natchnioną i melancholijną, ale taką, którą wrażliwość, a z niej wypływająca gorycz powiodła na skraj szaleństwa.
I już bardziej nie podobała się Helenka niż Mel... Jest coś wkur*iającego w tej aktorce.;-)
na szczęście Hamlet jest na tyle wielowymiarową postacią, że można go zagrać na wiele różnych sposobów i zawsze może być to interesujące.
Film ociera się o arcydzieło, jednak czegoś mu brakuje bym go tak nazwał i nie jest to spowodowane słabą grą Gibsona. Mnie taka postać Hamleta odpowiada, nie wiem czy William byłby zadowolony, ale ... wg mnie wariactwo Hamleta dość jasno wypływa z dramatu, a Mel "tylko" przelał to na ekran. Jak dla mnie jedna z najlepszych ról Gibsona, ale to tylko moja opinia ;-)