Idąc na Hobbita spodziewałem się świetnej ekranizacji tak jak to było z pierwszą częścią. Niestety już pierwsza scena pokazała, że tym razem scenarzysta postanowił odejść od Tolkienowskiej opowieści i stworzyć własną wersję powieści, za co wielki minus. W książce scena odwiedzin domu Beorna pokazywała spryt i inteligencję Gandalfa, natomiast w filmie została ukazany w tej scenie jako panikarz, który tak naprawdę kompletnie nie wie co stanie się, gdy spotkają Beorna. Jasne, że kinematografia wymaga, by akcja była wartka i interesująca ale tak stanowcze odbieganie od książki (Krasnolud ze złota, serio?) i pokazanie Legolasa jako jednej z głównych postacie drugiej części Hobbita, mimo, że w książce nie było o nim żadnej wzmianki uważam za tandetne. Jeśli widz chciał zobaczyć ciekawą opowieść to zapewne wystawi Hobbitowi 9 albo 10, jesli natomiast wolał zobaczyć ekranizację, która wgniata w fotel to film ledwo zasługuje na 3.