Bez wątpienia "Holy Motors" jest filmem, którego można interpretować różnorako. Najlepsze tu jest to, że każdy może mieć rację, bo chyba o to chodziło Caraxowi.
Pierwsza godzina sprawiła, że porównałem ten obraz do proroczej metafory życia moich równolatków, których teraz widzę (25-30 lat): oglądających YouTube na przyspieszonych obrotach, spędzających połowę życia, mimo jego intensywności, z nosem w smartfonie, obserwujących cudze życia na Snapchacie, zamiast obserwować otaczającą ich rzeczywistość, do tego pełni kompleksów i obaw. Bodźce muszą być mocne i szybkie, zabawa całonocna, a relacje polegające na wzajemnej konsumpcji samych siebie. Nawiasem mówiąc, ostatnio tak ciekawie przestawiony portret pokolenia, ale bardziej dosłownie, widziałem u Dolana w "Matthias i Maxime", tam chodziło o 30+ na tle 15-18.
Druga godzina przesunęła mnie w głębsze rejony, bardziej filozoficznie. Jest tak, że non stop kogoś udajemy. Nosimy maski, ale nie swoją własną gębę. Poddaliśmy się w nierównej walce z upływającym czasem. Strach przed odrzuceniem nie pozwala nam kochać bez granic. A my czekamy, czekamy na koniec, bo już tylko tyle możemy. Robić to, co potrafimy najlepiej i nie zadawać żadnych pytań.
Z chęcią poznam inne interpretacje.