Sądziłem, że "Horton Słyszy Ktosia" będzie głupiutką bajeczką. Zostałem pozytywnie zaskoczony. Mimo, iż fabuła jest cieniutka i mało oryginalna, aluzje do kultury masowej (i wysokiej) w filmie są nadzwyczaj smakowite. Scena parodii Pokemonów i Dragon Balla jest po prostu bezcenna i dobrze wyśmiewa oba tytuły, które plamią dobre imię japońskiej animacji. Nie gorsze jest też nawiązanie do "Odysei Kosmicznej" Kubricka (scena na moście przeplatana z wizytą u dentysty przy akompaniamencie Straussa). Pożyteczna jest wartość poznawcza i religijna filmu (nie tylko to, co widoczne istnieje). W końcu aktualne jest nawiązanie do kultury Emo (syn burmistrza). Niestety, zauważyłem (jak w tytule tematu), że film promuje oparty na męskich wzorcach i nepotyzmie model uprawiania polityki - burmistrz, mimo iż ma prawie setkę dorodnych córek, pragnie powierzyć panowanie nad Ktosiowem niezbyt rozgarniętemu, aspołecznemu synowi. W ogóle demokracja w Ktosiowie to niezbyt jasna sprawa. Faktyczną władzę nad krainą sprawuje despotyczna Rada (czyżby nawiązanie do sytuacji w Chinach i Korei Pn?), która tępi przejawy indywidualizmu, a panowanie jest dziedziczne (pokolenia burmistrzów). Dodajmy jeszcze do tego niepokojącą aseksualność bohaterów, a ujrzymy posępną antyutopijną wizję totalitarnego społeczeństwa.
Ale co tu dużo mówić. Jeśli macie nie więcej niż 12 lat, nie dostrzeżecie aluzji, a jeśli jesteście starsi, to film tylko zyska w waszych oczach. Daję 8/10.